Według prokuratury zebrany w tej sprawie bardzo obszerny materiał dowodowy - dokumentacja medyczna, przesłuchania kilkudziesięciu świadków i opinie specjalistycznych instytutów z Łodzi, Warszawy, Bydgoszczy i Katowic - nie dał podstaw do przedstawienia komukolwiek zarzutów. W ocenie biegłych nie można bowiem jednoznacznie postawić tezy, że gdyby pomoc nastąpiła szybciej i dziewczynka kilka godzin wcześniej trafiłaby do szpitala dałoby się uratować jej życie. - Wykazanie tego, że zwłoka w udzieleniu pomocy miała wpływ na śmierć dziecka byłoby decydujące w kwestii przedstawienia zarzutów - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. W lutym 2,5-letnia dziewczynka trafiła w stanie krytycznym do szpitala im. Konopnickiej przy ul. Spornej w Łodzi; karetka pogotowia do dziecka przyjechała dopiero za drugim razem. Wcześniej przyjazdu odmówił lekarz nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej ze Skierniewic. Dziecko trafiło do szpitala ostatecznie dopiero po ponad 7 godzinach od pierwszego zgłoszenia na pogotowie i lekarzom nie udało się uratować dziewczynki. Śledczy przesłuchali w tej sprawie kilkadziesiąt osób, w tym m.in. ratowników, dyspozytorów i kierownictwo Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, lekarzy i personel szpitala im. Konopnickiej, a także lekarzy i pielęgniarki oraz właścicieli spółki, która w Skierniewicach świadczyła wówczas nocną i świąteczną pomoc. Przesłuchani zostali także rodzice dziecka oraz personel i kierownictwo szpitala w Skierniewicach, gdzie dziewczynka była wcześniej leczona. Prokuratura zabezpieczyła całą dokumentację medyczną dotyczącą leczenia dziewczynki, nie tylko krytycznej nocy, ale również wcześniej stwierdzonych dolegliwości i pobytów w szpitalu. Wśród dowodów są m.in. nagrania rozmów prowadzonych przez matkę dziecka z WSRM w Łodzi. Śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka obejmowało trzy wątki. Badano kwestię odpowiedzialności dyspozytora WSRM. W tym przypadku - jak wyjaśnił Kopania - prokurator przyjął, że "brak jest znamion czynu zabronionego". W ocenie powołanych przez prokuraturę biegłych nie można bowiem jednoznacznie postawić tezy, że gdyby pomoc nastąpiła szybciej i dziewczynka kilka godzin wcześniej trafiłaby do szpitala dałoby się uratować jej życie. Analizowana była również sprawa odpowiedzialności karnej lekarza punktu nocnej i świątecznej pomocy medycznej, z którym matka dziecka kontaktowała się krytycznej nocy, a który odmówił przyjazdu do dziecka. Śledczy uznali, że "brak jest danych uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. W tym przypadku - według prokuratury - są znaczne rozbieżności w relacjach matki i lekarza, co do zakresu informacji jakie krytycznej nocy kobieta miała przekazać lekarzowi podczas rozmowy telefonicznej. - Matka twierdzi, że opisała wtedy stan dziecka jako krytyczny, podała, że dziecko ma temperaturę 42 stopnie. Lekarz temu zaprzecza i inaczej opisuje przebieg rozmowy. Nie ma obiektywnych dowodów, które pozwoliłyby te rozbieżności wyeliminować - zaznaczył prok. Kopania. Według niego nie pozwala na to dokumentacja medyczna, a także brak jest nagrania tej rozmowy. Natomiast przesłuchane w śledztwie osoby, które były obecne w domu podczas rozmowy, nie były w stanie odtworzyć treści informacji, które matka przekazała lekarzowi. - Wobec tych rozbieżności nie było dostatecznych podstaw do tego, aby lekarzowi przedstawić zarzuty, stąd decyzja o umorzeniu - dodał prokurator. Śledczy nie dopatrzyli się też żadnych nieprawidłowości w działaniu służb medycznych w klinice przy ul. Spornej w Łodzi, gdzie ostatecznie trafiło dziecko. Decyzja prokuratury jest nieprawomocna i rodzice dziecka mogą ją zaskarżyć. Za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka grozi kara do pięciu lat więzienia. Łódzki NFZ po tej tragedii rozwiązał umowę z placówką świadczącą nocną i świąteczną pomoc medyczną w Skierniewicach. Według NFZ kontrola placówki wykazała "rażące nieprawidłowości", stanowiące zagrożenie dla życia i zdrowia pacjentów. Ustalono m.in., że krytycznego dnia zamiast - jak przewidywał kontrakt z NFZ - trzech lekarzy, dyżurował w niej tylko jeden.