Według prokuratury, najprawdopodobniej rozbieżność pomiędzy liczbą zabezpieczonych dopalaczy a stanem wynikającym z dokumentów wynika z pomyłek związanych z opisywaniem zabezpieczonych specyfików. - Brak jest jakichkolwiek podstaw do przyjęcia, że doszło do kradzieży czy też zaginięcia dopalaczy już po ich zabezpieczeniu - powiedział w czwartek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania. Chodzi o dopalacze zabezpieczone w październiku ub. roku podczas ogólnopolskiej akcji zamykania, na mocy decyzji GIS, sklepów i hurtowni sprzedających te specyfiki. Policja zabezpieczyła wówczas towary, m.in. w czterech sklepach i magazynach oraz w domu tzw. króla dopalaczy Dawida B. Jak informował kilka miesięcy temu "Express Ilustrowany", z policyjnego magazynu miało zginąć ponad 4 tys. opakowań dopalaczy skonfiskowanych Dawidowi B. wartych 60 tys. zł. Sprawa wyszła na jaw w grudniu ub. roku po oględzinach zabezpieczonych dopalaczy. Okazało się wtedy, że spośród 17 tys. sztuk jednego z rodzajów specyfiku (taka ilość była podana w dokumentacji) brakuje 4,2 tys. sztuk. W niewyjaśniony sposób zwiększyła się natomiast liczba innych dopalaczy. Policja zawiadomiła wówczas w tej sprawie prokuraturę. Po ujawnieniu tej sprawy przez media policjanci z wydziału kontroli Komendy Miejskiej Policji w Łodzi ponownie przeliczyli ponad 82 tys. sztuk zabezpieczonych preparatów. Jak informowała wówczas policja, okazało się, że niczego nie brakuje. Rzeczniczka łódzkiej policji mówiła wtedy, że mogło dojść do niedociągnięć czy błędów przy przeliczaniu preparatów podczas ich zabezpieczania. Śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy policji prowadziła Prokuratura Rejonowa w Łęczycy. Śledczy badali, czy prawidłowo zabezpieczono dowody rzeczowe i czy we właściwy sposób przebiegało ich liczenie. Kilka tygodni temu sprawa została umorzona, ponieważ śledczy uznali, że "brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełniania przestępstwa". Jak powiedział prok. Krzysztof Kopania, w sprawie przesłuchani zostali przede wszystkim funkcjonariusze policji, którzy mieli jakikolwiek kontakt z zabezpieczonymi dopalaczami i dokumentacją z tym związaną. Zbadano także okoliczności, w jakich dopalacze zostały zabezpieczone, spisywane a następnie przechowywane. Rzecznik prokuratury podkreślił, że czynności wykonywane były pod dużą presją czasu ze względu na upływający termin zatrzymania Dawida B. - Robili to zarówno policjanci jak i pracownicy Sanepidu. W miejscu, w którym stwierdzono największe rozbieżności, czynności wykonywane były w późnych godzinach nocnych i mogło dojść do pomyłki przy spisywaniu, a zwłaszcza przy sumowaniu zabezpieczonych ilości dopalaczy - dodał Kopania. Łódzka prokuratura nadal prowadzi śledztwo przeciwko Dawidowi B. "Królowi dopalaczy" przedstawiono zarzuty wprowadzenia do obrotu znacznych ilości środków odurzających oraz popełnienie dwóch przestępstw przewidzianych w ustawie o Państwowym Inspektoracie Sanitarnym - dwukrotnego wprowadzenia do obrotu substancji zakazanych przez GIS. Według prokuratury, grozi za to kara do 10 lat więzienia.