W opinii działaczy, referendum mogłoby się odbyć w drugiej połowie stycznia 2010 roku. Politycy SLD zarzucają prezydentowi Łodzi m.in. paraliż komunikacyjny w mieście, brak strategii rozwoju Łodzi, zwiększające się zadłużenie miasta oraz kosztowane podróże zagraniczne. Zdaniem Kropiwnickiego, pomysł referendum to "awantura polityczna, strata czasu i pieniędzy". Jak poinformował w poniedziałek dziennikarzy szef klubu radnych Lewicy w Radzie Miejskiej w Łodzi Dariusz Joński, dotąd zebrano ponad 61 tys. podpisów potrzebnych do rozpisania referendum. Zbiórka zostanie jednak przedłużona do 21 października, a inicjatorzy referendum liczą, że w sumie uda im się zebrać ponad 80 tys. podpisów, bowiem część z nich może okazać się nieważnych. - Chcemy podziękować za życzliwości i zaufanie, którym nas obdarowali mieszkańcy Łodzi. Powiedzieliśmy, że zbierzemy i te podpisy zebraliśmy. Powiedzieliśmy, że odwołamy prezydenta Kropiwnickiego i chcemy go odwołać - mówił Joński. Ostateczny termin złożenia kart z podpisami u Komisarza Wyborczego w Łodzi to 5 listopada. Jeśli komisarz po weryfikacji podpisów uzna wniosek za ważny, to będzie miał 57 dni na wyznaczenie terminu przeprowadzenia referendum. Działacze SLD liczą, że może się ono odbyć w drugiej połowie stycznia - 17 lub 24 stycznia przyszłego roku. Prezydent Jerzy Kropiwnicki uważa, że to referendum to awantura polityczna, strata czasu i pieniędzy. Jego zdaniem, jeśli do niego dojdzie, to będzie to oznaczało, iż z budżetu miasta będą musiały być wydane "grube sumy na rzecz, która tak naprawdę nie ma praktycznego znaczenia". Przypomniał jednocześnie, że już wielokrotnie zapowiadał, iż nie będzie kandydował na trzecią kadencję. - Wobec powyższego to referendum jest pewnego rodzaju awanturą polityczną. To jest taka gra, która ma pozwolić wrócić formacji lewicowej na pierwsze strony gazet i odbudować beznadziejną już sytuację polityczną, a przy tym jest to bardzo kosztowne. Uważam, że dla miliona złotych, które będzie kosztowało to referendum, po prostu można znaleźć znacznie lepsze przeznaczenie - powiedział w poniedziałek dziennikarzom Kropiwnicki. Odnosząc się do tych słów szef radnych SLD zaapelował do Kropiwnickiego, by ten - jeśli chce zaoszczędzić - zrzekł się funkcji prezydenta. - Jeżeli prezydent chce zaoszczędzić, to tym razem nie musi na podróżach. Może zaoszczędzić ten milion złotych, jeśli twierdzi, że to referendum będzie tyle kosztowało. Niech zrzeknie się funkcji prezydenta miasta Łodzi. Wtedy referendum nie będzie musiało się odbywać - dodał Joński. Kropiwnicki uważa natomiast, że czas, w którym miałby rządzić miastem komisarz wyznaczony przez premiera, będzie okresem, w którym miasto wpadnie w zastój. - Nikt, kto tymczasowo sprawuje funkcję i nie poczuwa się do odpowiedzialności przed wyborcami nie ma żadnego motywu do tego, żeby podejmować trudne decyzje, a ich nie braknie. Miasto ma dużo problemów i te decyzje muszą być podejmowane dla dobra miasta, dla dobra mieszkańców. Czasami są to takie decyzje, które na bieżąco wyglądają źle, a po latach uznawane są za konieczne do podjęcia właśnie w tym czasie, w którym zostały podjęte - przekonywał prezydent Łodzi. Przyznał, że martwi go fakt, iż 60 tys. mieszkańców miasta jednak podpisało się pod wnioskiem o referendum. - Martwi mnie to, ale walczyłem o demokrację w swoim czasie, nawet swoje odsiedziałem, więc muszę szanować i traktować demokrację bardzo, bardzo poważnie - zaznaczył Kropiwnicki. Przeciwni inicjatywie rozpisania referendum są m.in. radni PiS i PO. Prezydenta miasta popiera także NSZZ "Solidarność". To druga próba rozpisania referendum w sprawie odwołania prezydenta Łodzi w tej kadencji. Na początku ub. roku zorganizowała ją grupa złożona z pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. Zebrano wtedy 21 tys. podpisów, co nie wystarczyło do przeprowadzenia referendum.