O tym, co stało się 28 lipca 1999 roku, jak trudno poruszać się na wózku po piotrkowskich chodnikach, co jadają legwany i jak to jest latać pod wodą opowiada Daniel Laskowski, który oprócz energii i pasji ma także wiarę, że kiedyś stanie na nogi. Kiedy odwiedzam Daniela w jego mieszkaniu, zaskakują mnie dwie rzeczy. Po pierwsze optymizm Daniela i szeroki uśmiech. Po drugie lokatorzy w jego pokoju. Wielki szary legwan o wdzięcznej nazwie Zielony, który śpi w akwarium zajmującym połowę pokoju, i kot Filemon siedzący na owym akwarium i wpatrujący się w swojego współtowarzysza. Daniel zapewnia mnie, że to nie jedyne zwierzęta w ich domu. W drugim pokoju mieszka fretka siostry. Okazuje się, że Daniel ma sporą wiedzę na temat legwanów. - Kiedy chciałem go kupić, sporo czytałem na ten temat. Teraz też, co jakiś czas, dowiaduję się czegoś nowego o tych gadach - tłumaczy Daniel. Zanim zaczniemy rozmawiać o niecodziennych pasjach Daniela i jego aktywności, której powinno mu zazdrościć wielu rówieśników, muszę zapytać o ten dzień. O 28 lipca 1999 roku. Skok na "indiańca" - Miałem wtedy 17 lat. To było 9 lat temu. Dokładnie 28 lipca. Byłem na basenie i skakałem do wody na różne sposoby. Chciałem sobie spróbować skoczyć bez rąk, na tzw. indiańca. To taki skok z rękami splecionymi z tyłu. Jak skacze się z rękoma, to głowę chowa się właśnie między ręce. Ja skoczyłem prosto na głowę. Wszyscy sugerowali, że pewnie chciałem popisać się przed dziewczyną albo kolegami, którzy byli wtedy ze mną, ale to nie tak. Wtedy nawet nie było tam takiej możliwości, bo oni na mnie nie patrzyli jak skakałem. Byli oddaleni. Nie straciłem przytomności pod wodą i od razu wiedziałem, co się stało. Czułem, jak całe ciało przeszedł mi prąd, i od razu wiedziałem, że nie mam nóg, że stało się coś strasznego. Czułem, jakby nogi mi tak bezwiednie fruwały, czułem, że z rękoma też jest coś nie tak, że nie są całe sprawne. Na basenie byłem z ówczesną dziewczyną, rodziną i kolegami. To koledzy pierwsi zobaczyli, że coś jest nie tak, bo nie wypływałem i z głowy zaczęła lecieć mi krew. Potem interweniowali ratownicy. Co pomyślałem sobie w pierwszym momencie? Nie skupiałem się na tym, co będzie dalej, ale wiedziałem, co się stało. Zaraz po wypadku skrycie myślałem, że może to chwilowe uczucie i może przejdzie. Miałem nadzieję, ale niestety trwa to do dzisiaj. Na początku wszyscy nie dowierzali w to, co się stało. Moja ówczesna dziewczyna też. Wszyscy myśleli, że to chwilowe. Byli zszokowani. Potem przyjechała karetka. Badania. Operacja kręgów szyjnych, które zostały uszkodzone podczas wypadku. Spędziłem dużo czasu w szpitalach, na rehabilitacji. Mam porażenie czterokończynowe czyli tetraplegię. Ręce mam w miarę sprawne, ale mam problem z dłońmi i palcami. W ośrodkach rehabilitacyjnych spędziłem rok. Te ćwiczenia mi pomogły. Nauczyłem się sam poruszać - opowiada Daniel. Mimo że od wypadku minęło już kilka lat, nadal pamięta te chwilę. Moment, który zmienił całe jego życie. Z twarzy Daniela znika uśmiech. Wyczuwam, że ta rozmowa nie jest dla niego łatwa. Nie poddam się! - Dzień, kiedy dowiedziałem się, że będę na wózku? Wiedziałem, że jakiś czas będę musiał na nim spędzić. Pojawiła się myśl, że się nie poddam, że będę walczył. Chociaż zaraz po operacji nie miałem sił. Czułem, że to wszystko nie ma sensu. Nie chciałem wychodzić z domu. Potem wziąłem się w garść. Powiedziałem sobie. Trudno. Stało się. Trzeba żyć dalej. Przed wypadkiem moim głównym celem było skończenie szkoły. Nie miałem takich dalekobieżnych planów jak żona, dzieci. Byłem za młody. Chciałem szkołę skończyć, maturę zdać. To były plany na najbliższy czas. Bo nie można planować, bo wiadomo - wszystko się może zdarzyć. No i się zdarzyło.