36 złotych kosztowała podróż w zdezelowanym autobusie, w którym temperatura sięgała 50 stopni C. Nie działała klimatyzacja, choć firma deklaruje, że wszystkie autokary są w nią zaopatrzone. W pojeździe nie można otwierać okien, a dwa szyberdachy były całkowicie zdezelowane. - Nie wytrzymamy tu - płakały studentki, które wsiadły do autokaru na lotnisku. "Udusimy się. Jest nie do wytrzymania". Pochodząca z Anglii Neslie Myrland jadąca z 3-letnią córką, chciała przerwać podróż ze strachu o zdrowie dziecka. "Nie wiedziałabym jednak, co z sobą począć, nie znam waszego języka" - mówiła. "Zdecydowałam się dojechać do Łodzi, choć mała była z każdą chwilą słabsza". Zdesperowani pasażerowie próbowali umożliwić dostęp choćby odrobiny powietrza poprzez zepsute szyberdachy. "Zablokowaliśmy je butelkami i puszkami. Choć istniało niebezpieczeństwo, że wypadną i uderzą kogoś w głowę, woleliśmy zaryzykować niż umrzeć z braku tlenu" - mówi gazecie Jan Wolski. Kierowca autobusu nie mógł pomóc wykończonym pasażerom. "Nie mam wpływu na stan pojazdu, który prowadzę. Na miejscu podróżnych napisałbym reklamację na panujące warunki" - przyznał. Większość pasażerów zamierza to uczynić. "Express Ilustrowany" próbował skontaktować się wczoraj z dyrekcją Polskiego Expressu. Niestety, konsultantka odmówiła połączenia z przełożonym, a na list wysłany drogą e-mailową redakcja nie otrzymała odpowiedzi.