- Kiedyś za najbardziej nieuprzejmych uchodzili kierowcy z Warszawy - opowiada aspirant sztabowy Wojciech Milecki z sekcji ruchu drogowego Miejskiej Komendy Policji. - Ale to już przeszłość. Dziś na taką opinię zapracowali łodzianie. Warszawiaków grzeczności nauczyło życie - duży ruch i chyba częstsze niż w innych polskich miastach wyjazdy samochodem za granicę. W Łodzi uprzejmość to ciągle rzadka cecha. Zbyt późno ruszamy na zielonym świetle, w korkach wpychamy się zamiast cierpliwie czekać, nie przepuszczamy pieszych na pasach, a tych, którzy jeżdżą przepisowo, uważamy za frajerów. Trąbimy na nich i pokazujemy obraźliwe gesty. Jednak o wiele gorzej z przestrzeganiem kodeksu drogowego jest w Łodzi . Nasze najcięższe grzechy? - Przekraczanie prędkości, ignorowanie czerwonych świateł, wyprzedzanie na zakazie i przejściach dla pieszych, jazda na podwójnym gazie, słaba znajomość przepisów ruchu drogowego - jednym tchem wylicza aspirant Milecki. Na to, że ma rację, postanowiliśmy spojrzeć oczami stróżów prawa. Dlatego z policją patrolowaliśmy ulice Łodzi. Czerwone? A co tam Zaczynamy o godzinie ósmej, bo wtedy na ulicach jest spory ruch. Niezdyscyplinowanych kierowców nie ma zbyt wielu. Ewidentnie widok oznakowanego radiowozu działa jak podwójna dawka relanium. - My to nazywamy prewencją. Równie skuteczne są pod tym względem skrzynki na fotoradary - tłumaczy aspirant Milecki. Jaskrawy przykład to puszka na radar u zbiegu Piłsudskiego i Widzewskiej. Kiedyś było to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na drogowej mapie Łodzi. Odkąd pojawiła się tam puszka, liczba wypadków i kolizji drastycznie zmalała. Na Gdańskiej mija nas daewoo matiz. Kierowca nie włączył świateł.... - To częste wykroczenie. Kierowcy nadal zapominają, że trzeba jeździć na światłach całą dobę. Staramy się rozumieć, że ktoś się zagapił, po tym jak zaparkował gdzieś na chwilę. Ale dziś to karygodne, bo pada deszcz i jest słaba widoczność - komentuje Wojciech Milecki. Jednak najczęstszym grzechem jest łamanie ograniczeń prędkości i ignorowanie czerwonych świateł. Dowód? Nawet radiowóz nie był straszakiem na kierowców mknących al. Włókniarzy, gdzie nie wolno jechać szybciej niż 60 km na godzinę. A największą wpadkę zaliczył kierowca fiata pandy, który bez najmniejszego zawahania przejechał na czerwonym świetle skrzyżowanie Żeromskiego i Mickiewicza. To jedno z najniebezpieczniejszych łódzkich skrzyżowań. Tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy doszło tu do ośmiu kolizji i czterech wypadków, w których cztery osoby zostały ranne. I nic nie zmienia faktu, że jest świetnie oznakowane. To wynika z nieznajomości przepisów, czyli kolejnej łódzkiej bolączki. Łodzianie nagminnie ignorują znaki, choćby zakaz wyprzedzania. - Wciąż pokutuje opinia, że wyprzedzanie to manewr związany ze zmianą pasa ruchu. Zapominamy, że na jezdni kilkupasmowej, jadąc szybciej niż samochód na sąsiednim pasie, złamiemy zakaz wyprzedania, jeśli akurat będzie tam obowiązywał - opowiada Wojciech Milecki. - To między innymi efekt tego, że nie kontrolujemy zmian w przepisach. To nie wódka, to jabłka Niestety, nadal zbyt często łódzcy kierowcy jeżdżą na podwójnym gazie. Siadają za kółko nazajutrz po zakrapianych imprezach, ale są i tacy, którzy jadą zaraz po wypiciu kilku kieliszków czy piw. - Przyłapani najczęściej próbują tłumaczyć, że właśnie wypili syrop zawierający alkohol albo zjedli kilka jabłek i czuć ich procentami - opowiada aspirant Milecki. Zresztą grzeszą nie tylko kierowcy. Równie niezdyscyplinowani są piesi i rowerzyści. Dowód? W jednej chwili na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Struga na czerwonym świetle przeszły przez jezdnię trzy osoby. Dwie zreflektowały się w ostatniej chwili na widok radiowozu. Policyjnego auta nie zauważył jednak rowerzysta, który wjechał na skrzyżowanie mimo czerwonego światła. - Zapominamy, że Piotrkowska na razie nie jest deptakiem - komentuje aspirant Milecki. - A wykroczenia rowerzystów to głównie jazda bez oświetlenia, niesygnalizowanie manewrów i bardzo niebezpieczne przejeżdżanie przejść dla pieszych. Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl