Według kolejarskich związkowców, wskazanie na semaforze nakazywało maszyniście jazdę na wprost z maksymalną dozwoloną prędkością. W rzeczywistości tor odbijał jednak w bok i maksymalna prędkość powinna wynosić 40 km/h. Maszynista zorientował się, że coś jest nie tak i natychmiast zatrzymał pociąg. Jak usłyszał nasz dziennikarz, dzięki temu sprawił, że nie doszło do kolejnej kolejowej katastrofy. Polskie Linie Kolejowe nie potwierdzają tej wersji. Rzecznik spółki przyznaje jedynie, że błędne było wskazanie na semaforze i maszynista zachował się prawidłowo. Nie chce jednak zdradzać szczegółów. Incydentem zajmuje się już zakładowa komisja, która ma trzydzieści dni na wyjaśnienie, co dokładnie stało się na stacji w Babach. Związkowcy nie mają natomiast wątpliwości - winna jest wadliwa sygnalizacja. Problemy zaczęli zgłaszać już przed katastrofą z 2011 roku.