Mieczysław J., były milicjant, znęcał się nad żoną co najmniej od 4 lat. Wtedy właśnie po raz pierwszy kobieta zgłosiła sprawę do prokuratury. Mężczyzna został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Miał też opuścić wspólne mieszkanie. Odwołał się od tej decyzji sądu i nadal mieszkał z żoną. Po dwóch latach agresor poczuł się silniejszy i sięgnął po nóż, którym groził kobiecie. Został ponownie skazany, i tym razem miał trafić za kraty - wyjaśnia prokurator Józef Mizerski. - Miał się stawić w zakładzie karnym 11 kwietnia - dodaje. Ale w więzieniu się nie pojawił. - Sąd dowiedział się o tym dopiero piątego dnia po terminie - przyznaje wiceprezes sieradzkiego sądu, Marek Masłowski. - W dniu dzisiejszym, ale już po tych tragicznych wydarzeniach, sąd zarządził doprowadzenie za pośrednictwem policji - wyjaśnia. Zdaniem prezesa, sąd nie popełnił błędów i nie ma sobie nic do zarzucenia. Faktem jest, że sąd nie ocalił kobiety, która musiała żyć pod jednym dachem ze swoim oprawcą i, jak się dziś okazało, mordercą.