Do wypadku doszło pod koniec października w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, pozostawiła w aucie dwóch synów w wieku dwóch i czterech lat. Kiedy wróciła, zobaczyła dym i płomienie wewnątrz samochodu. Nieprzytomnych chłopców z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowano do łódzkiego szpitala śmigłowcami. Skierniewicka prokuratura rejonowa prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania u dzieci ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz nieumyślnego narażenia ich zdrowia i życia. Grozi za to kara do trzech lat więzienia. Przesłuchano świadków, w tym matkę dzieci. Na razie nikomu nie przedstawiono zarzutów. Pożar powstał od płomienia zapalniczki Z opinii biegłego wynika, że pożar powstał najprawdopodobniej od płomienia zapalniczki piezoelektrycznej, pozostawionej w samochodzie; mógł nią bawić się jeden z chłopców. Prawdopodobnie wtedy przypadkowo wywołał pożar na tylnej kanapie auta. Ponieważ postępowanie dotyczy odpowiedzialności jednego z rodziców dzieci, prokuratura zwróciła się do skierniewickiego sądu z wnioskiem o ustanowienie kuratora dla chłopców. Ma on reprezentować interesy dzieci w śledztwie. - Kiedy analizowana jest kwestia odpowiedzialności jednego z rodziców dzieci, drugi z rodziców nie może wykonywać uprawnień pokrzywdzonego. Stąd wniosek prokuratury o ustanowienie kuratora, który będzie wykonywał prawa dzieci - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania. Kurator będzie też musiał zająć stanowisko w sprawie ewentualnego wniosku o ściganie za nieumyślne narażenie zdrowia i życia dzieci. Przestępstwo to ścigane jest bowiem na wniosek pokrzywdzonego. Chłopcy trafili na oddział intensywnej terapii Prokuratura nadal przesłuchuje świadków w tej sprawie, otrzymała także opinię biegłego z zakresu mechaniki samochodowej, który stwierdził, że auto było sprawne. Śledczy czekają na możliwość oceny skutków zdrowotnych jakie pożar spowodował u dzieci. - W tym zakresie jest konieczne uzyskanie opinii biegłego z zakresu medycyny - zaznaczył Kopania. Obaj chłopcy po wypadku trafili na oddział intensywnej terapii szpitala przy ul. Spornej w Łodzi. Mieli poparzenia rąk, twarzy i układu oddechowego. Przez ponad tydzień byli utrzymywani w stanie śpiączki farmakologicznej i podłączeni do respiratora; przeszli przeszczepy skóry. Obecnie przebywają na oddziale leczenia oparzeń Kliniki Chirurgii i Onkologii Dziecięcej szpitala przy ul. Spornej. Według lekarzy, ich stan zdrowia jest zadowalający, a nawet dobry. - Chłopcy są obecnie po uzupełniających przeszczepach. Mają dobre samopoczucie, ale na ich ewentualne wyjście ze szpitala trzeba poczekać jeszcze przynajmniej tydzień - poinformował w czwartek lekarz dyżurny.