43-letni Piotr M. został w środę przesłuchany w prokuraturze w Rawie Mazowieckiej, która prowadzi śledztwo w tej sprawie. Usłyszał podobne zarzuty, jakie wstępnie przedstawiła mu policja - naruszenia przepisów karnych ustawy o ochronie zdrowia zwierząt i zwalczania chorób zakaźnych zwierząt oraz oszustwa i usiłowania oszustwa. Grozi mu kara do ośmiu lat więzienia. Mężczyzna złożył wyjaśnienia; prokuratura zasłaniając się dobrem postępowania nie ujawnia czy przyznał się do zarzucanych przestępstw. - Z uwagi na obawę matactwa i grożącą podejrzanemu surową karę prokurator wystąpił do miejscowego sądu z wnioskiem o aresztowanie go na trzy miesiące - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Wniosek ma zostać rozpoznany w czwartek. Według ustaleń prokuratury mężczyzna, prowadząc działalność nadzorowaną w postaci ubojni, nie spełniał wymogów weterynaryjnych i tym samym produkował żywność o złej jakości, która nie spełniała parametrów zdrowotnych, a być może stanowiła zagrożenie dla zdrowia konsumentów. Zarzut usiłowania oszustwa wiąże się z prawdopodobnie celowym wywiezieniem z ubojni 18 ton mięsa, które znaleziono w samochodzie - chłodni zaparkowanej w pobliżu stacji diagnostycznej, która również należy do właściciela ubojni. Mięso było w różnej formie przetworzenia, ale bez odpowiedniego oznakowania i dokumentacji. "Mięso nie nadawało się do wprowadzenia do obrotu, a sposób jego ułożenia czy zapakowania mógł wskazywać, że przeznaczone było do dalszej sprzedaży jako towar pełnowartościowy. Nie miało natomiast żadnych oznaczeń weterynaryjnych ani dokumentacji" - wyjaśnił Kopania. Przeprowadzone sekcje dziewięciu padłych zwierząt, które znaleziono w transporcie do ubojni, wykazały, że krowy były chore, m.in. u czterech zwierząt lekarz weterynarii stwierdził zapalenie płuc, a u jednej krwotoczne zapalenie jelit. W miniony weekend przy wjeździe do jednej z ubojni w okolicach Białej Rawskiej policja skontrolowała transport bydła, które miało trafić do ubojni. Z 24 sztuk aż dziewięć zwierząt było martwych. Pozostałe były w krytycznym stanie. Część z nich miało złamania; większość była poobijana, nie była w stanie samodzielnie opuścić części ładunkowej tira. Konieczne było ich humanitarne uśmiercenie. Z dokumentów wynikało, że bydło było zakupione od hodowców indywidualnych, a transport przyjechał z terenu województwa kujawsko-pomorskiego. W poniedziałek policja zatrzymała 43-letniego właściciela zakładu; służby weterynaryjne zdecydowały o zamknięciu zakładu. Trwa ustalanie skali procederu. Zabezpieczono m.in. monitoring z terenu ubojni, przesłuchiwani są jej pracownicy, śledczy zamierzają także przesłuchać pracowników firmy transportowej z woj. kujawsko-pomorskiego. Zlecono badania mięsa wywiezionego z ubojni, które mają wykazać, czy pochodzi ono od krów zdrowych czy padłych. Główny Lekarz Weterynarii Janusz Związek we wtorek w rozmowie z PAP przyznał, że zakład został zamknięty i prowadzone są badania "co do gatunkowości mięsa jak również, czy nie było stwierdzonych w tym mięsie antybiotyków". Zwrócił uwagę, że do badania zwierząt w tej rzeźni - zarówno przed, jak i po ich uboju - byli wyznaczeni lekarze. Będą oni przesłuchiwani przez policję, jak i inspektorów weterynarii. Zabezpieczono również w tej sprawie dokumentację od początku tego roku. Sprawdzane są dokumenty przywozowe zwierząt i weryfikowane jest, czy pochodziły one faktycznie z tych gospodarstw, które były tam wskazane.