Zdaniem policjantów przyjaciółka ordynatora kupowała środki chemiczne o niskiej, IV klasie czystości i sprzedawała je szpitalowi jako środki medyczne. Lekarzowi i jego przyjaciółce postawiono m.in. zarzuty sprzedaży leków bez zezwoleń, a także narażenia na utratę życia lub zdrowia. Dziś nareszcie oficjalnie ogłoszono wyniki specjalistycznej ekspertyzy, przeprowadzonej przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi i Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego. Okazuje się, że pacjenci mogą się czuć bezpieczni. Wszystkie substancje używane do dializ są przebadane. - Na każdym z tych protokołów badań widnieje, że odpowiadają normie (...) i że są dopuszczone do stosowania przy tworzeniu płynu dializacyjnego - mówi dr Waldemar Podchalik, szef departamentu zdrowia w łódzkim urzędzie marszałkowskim. Najwyraźniej więc policja pośpieszyła się, albo wręcz popełniła błąd, stawiając tak poważne zarzuty ordynatorowi i jego przyjaciółce. Nieoficjalnie policjanci mówią, że ewidentnie doszło do wypuszczenia błędnych informacji, oficjalnie przyznają się tylko do jednej pomyłki: to nie środki, jakie przyjaciółka ordynatora sprzedawała były zanieczyszczone, ale pomieszczenie, w którym je rozpakowywała nie spełniało standardów czystości. W piątek ruszyło wewnętrzne śledztwo w łódzkiej komendzie miejskiej policji. Dopóki się nie skończy, nie będzie komentarzy. Sprawą zajęła się także prokuratura. Według niej, były podstawy do postawienia zarzutów lekarzowi i jego znajomej. Zarzuty stawiała policja, ale prokuratura nadzoruje to śledztwo. Cały czas zbierane są dowody, ale jakie - tego prokuratorzy nie chcą ujawnić. Reporter RMF ustalił, że mogą to być dowody świadczące o przygotowaniu substancji chemicznych do dializ w warunkach niezgodnych z wymogami sanitarnymi. Prokuratura nie chce oceniać ani pracy policji, ani komentować wyników badań zleconych przez dyrekcję szpitala. Wyniki zostaną dołączone do akt, ale raczej nie posłużą jako dowód, bo nie zostały zlecone przez prokuraturę. Ta ostatnia badań nie zleciła, bo nie ma na to pieniędzy.