Odprowadzał ich biskup pomocniczy diecezji łowickiej Józef Zawitkowski oraz mieszkańcy miasta. Pożegnanie nastąpiło w połowie ul. Katarzynów, choć kilkadziesiąt osób z rowerami odprowadzało pątników aż do Uchania Dolnego. Łowiczanie będą szli 6 dni, przejdą 190 kilometrów. W tym roku w trasę wyruszyło około 400 osób, nieco więcej niż w roku ubiegłym, kiedy do Częstochowy poszło 360 pielgrzymów. - Na początku mojego pielgrzymowania byłem zdziwiony, że na pielgrzymkę zapisało się tylko 5 osób. Martwiłem się, że nie pójdziemy. W tym roku zapisało się około setki pielgrzymów, a na trasie pojawiło się prawie 300. Około stu dojdzie po drodze w ciągu pierwszego dnia - wyjaśnia ks. Wiesław Frelek z parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy na Korabce w Łowiczu, przewodnik pielgrzymki. - Wszyscy się znamy. Od razu wiemy, kto idzie po raz pierwszy - mówi Barbara Osóbka z Bobrownik, pełniąca służbę medyczną podczas pielgrzymki. W łowickiej pielgrzymce nie ma tradycji wcześniejszych zapisów. Pani Barbara związała się z tą majową, łowicką pielgrzymką przed czterema laty i posługuje na niej jako pielęgniarka. Oprócz niej w służbach medycznych pielgrzymkowych jest Danuta Dziąg ze Skierniewic, która na Jasną Górę idzie również 5 rok. Przed kilkoma laty szła z młodzieżową pielgrzymką warszawską. - Wtedy byłam młoda i atmosfera tamtej pielgrzymki mi odpowiadała. Dziś cenię sobie tradycję i skupienie modlitewne na pielgrzymce łowickiej - mówi. Pierwszego dnia pątnicy jeszcze nie czują zmęczenia, ale po drugim dniu jest już co robić na postojach. Czas trzeba dzielić pomiędzy posiłek, a opatrywanie ran. Drugi postój, po wyjściu w Łowicza w Uchaniu Dolnym, to jedyny taki na tarasie. Mieszkanki wsi jak zwykle przygotowały w pobliżu kapliczki, stoły zastawione pachnącymi wypiekami. Własnoręcznie smażone pączki i pieczone ciasta drożdżowe smakują wyjątkowo. - Tu zawsze jest tak serdecznie, dalej na trasie się już tak nie zdarza - docenia Barbara Osóbka, trzymając pączki w obu dłoniach. Pół wieku w drodze - Ja idę dopiero piąty raz, a mamy wśród nas brata, który pół wieku chodzi w pielgrzymce łowickiej do Częstochowy, obchodzi jubileusz - dodaje Bożena Gąsecka z Łowicza. Istotnie, pan Jerzy Kosiorek z Popowa pod Łowiczem po raz pierwszy poszedł do Częstochowy z mamą mając 11 lat. Przeszedł wówczas połowę trasy. Nie był zachwycony. Ponownie trud ten podjął po roku przerwy. Od tego czasu opuścił tylko dwie pielgrzymki z uwagi na poważne problemy zdrowotne. Dziś, w wieku 65 lat, idzie z rowerem. Taka asekuracja potrzebna jest po to, żeby nie wsiadać do samochodu wiozącego bagaże. - Kiedyś było inaczej. Szło się na boso lub w drewniakach i tylko nogi wodą w strumieniu pątnicy obmyli. Dziś mamy specjalne obuwie i ubrania. Zamiast polnych dróg są asfalty. Cieszę się, że od lat chodzimy już legalnie, bo na początku nasze pielgrzymowanie nie było mile widziane przez władze - przekazuje swoje spostrzeżenia pielgrzym z półwiecznym stażem. To nie jedyny jubilat tegorocznej pielgrzymki. 50-lecie święceń kapłańskich obchodzi ks. Ludwik Wnukowicz z Borówka. Przez współbraci określany mianem "maskotki pielgrzymkowej" z uwagi na swój rubaszny humor, sypie kawałami jak z rękawa. Ks. Ludwik idzie z pielgrzymką po raz 17. - Nieraz człowiek pada na nos, ale jest O.K. Codziennie odmawiamy cztery różańce, ale nikomu się nie nudzi. Trochę mi tylko przykro z jednego powodu, że mnie za starego dziadka uważają i tak często śpieszą z pomocą - wyznaje ks. Ludwik. Dla obu jubilatów pielgrzymi wraz z prowadzącym ks. Wiesławem Frelkiem szykowali niespodziankę, ale o tym mogą opowiedzieć dopiero po powrocie, żeby nie zdradzić się przed nimi.