W niedzielę nad ranem, na przejeździe kolejowym w Placencji w gminie Łowicz wicestarosta łowicki Bolesław Heichman jadąc z żoną, zauważył szarego Opla Astra stojącego tuż za rogatkami, prawie pośrodku drogi. Obok niego leżał nieprzytomny mężczyzna, twarzą na ziemi. Heichman zawiadomił o fakcie policję. - Dzwoniłem na 112, to jest telefon alarmowy. Nie wiedziałem co się stało i wezwałem pomoc. Od razu powiedziałem żeby wezwać też pogotowie. Byłem zdziwiony, że nie przyjechało. Pierwsza myśl, jaka mu przyszła do głowy była taka, że to denat. Bo kto zostawia samochód na światłach, z uruchomionym silnikiem, na środku drogi, tuż przed przejazdem kolejowym? Przyszło mu do głowy ze coś się stało, że wyszedł z samochodu, może ktoś go potrącił i zmarł z wychłodzenia. Po krótkiej chwili okazało się, że mężczyzna żyje i prawdopodobnie nic poważnego mu nie jest. Był nieprzytomny z powodu alkoholu. Niewiele kojarzył. Udało mu się go zabrać z drogi na tylne siedzenie tamtego samochodu. Wicestarosta go budził, gdy ten przysypiał - i cierpliwie czekał. Wiedział, że z Łowicza jest blisko, więc po 10 minutach ponowił wezwanie. Radiowóz przyjechał po 20 minutach. Nie czekał więc dłużej, lecz udał się do domu, zostawiając swoje dane policji. Zastanawiał się jednak, co dalej działo się z mężczyzną. Czy przyjechało na miejsce pogotowie? Czy to on kierował? Jak długo leżał na mrozie? Przecież było minus 23 stopnie. - Miał szczęście w nieszczęściu - mówi w rozmowie z Nowym Łowiczaninem. Szczęście - bo żyje i nic mu się nie stało. Nieszczęście - że za swoją lekkomyślność, poniesie konsekwencje. Ale konsekwencje słuszne - co podkreślał w poniedziałek w rozmowie z nami - bo jako użytkownicy dróg nie powinniśmy się zgadzać na takie zachowania i w takich sytuacjach reagować zawsze. Pijany, ale bezkarny Problem w tym, że przekonanie - absolutnie przecież oczywiste - że pijany kierowca nie ujdzie kary, okazało się błędne. Następnego dnia Bolesław Heichman dowiedział się, że ów młody mężczyzna - Tomasz D. z Zielkowic - nie został nawet zatrzymany w policyjnej izba zatrzymań do wytrzeźwienia. Wszystko wskazuje też na to, że nie poniesie konsekwencji za to, że kierował samochodem pijany. Policjanci nie sprawdzili, ile miał promili alkoholu we krwi. Mało tego, policja z jednej strony wprawdzie przyznaje, że był on pijany, z drugiej strony twierdzi, że nie ma dowodów na to, że kierował. Naczelnik sekcji prewencji Komendy Powiatowej Policji w Łowiczu Mariusz Boczek na nasze pytanie na temat konsekwencji wobec mężczyzny odpowiada: - A za co miał ponieść konsekwencje? Potwierdza fakt interwencji mówiąc, że okoliczności zdarzenia wymagały powiadomienia rodziny i udzielenia pomocy. Polegała ona na tym, że mężczyznę zawieziono do domu, a jego samochód zabezpieczono. - Pogotowia nie wezwano, bo gdy udało się go ocucić, powiedział że czuje się dobrze, a obrażeń żadnych nie posiada - mówi Boczek. Miał też policji powiedzieć, że on nie kierował samochodem. Wyszedł z niego tylko na chwilę po to, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie wskazał jednak innej osoby, która samochodem kierowała. - Nie było żadnych świadków tego, co działo się wcześniej - mówi naczelnik, kilkakrotnie podkreślając z rozmowie z nami, że nie ma świadków tego, że to ten właśnie mężczyzna kierował. Gdy patrol policji udał się w to miejsce, mężczyzna siedział w swoim samochodzie. Jedyne, co policja jest w stanie mu zarzucić, to blokowanie ruchu na drodze. To jest żenujące Wicestarosta chciał ratować człowieka, który w jego ocenie mógł zginąć. Jest przekonany, ze sytuacja nawet w pewnym sensie była oczywista, a wina łatwa do udowodnienia, bo był przecież świadek. Podejście policji określa jako żenujące. - Policjanci nie zrobili nic, aby sprawdzić, czy to on kierował. Czy to jest naprawdę problem? A może pomyśleli: Po co nam taki kłopot? A może to był czyjś znajomy? Ponieważ jednak na miejsce przyjechała policja, która nie zareagowała tak, jakby się spodziewał, wicestarosta zastawia się dziś, czy warto było reagować. - Policja sama nas uczy znieczulicy - komentuje. mwk