Świetnie pamiętam Łódź z dzieciństwa. Do dziś uważam ją za swoje miasto. Ale teraz jestem pod wrażeniem zmian, jakie przeszło - przyznaje Daniel Libeskind. Wciąż pamięta język swojej pierwszej ojczyzny, czyta polską literaturę, słucha radia, czasem nawet rozmawia po polsku. - Ale z mówieniem idzie mi już słabo - dodaje po angielsku. Lot trzmiela Libeskind urodził się w 1946 r. w rodzinie Żydów ocalałych z Holokaustu. Rodzice mieli dużo szczęścia, bo w czasie wojny znaleźli się na terenach Związku Radzieckiego i udało im się przeżyć wojnę. Przyjechali do Łodzi i zamieszkali przy Piotrkowskiej 42. Architekt doskonale pamięta atmosferę rodzinnego domu. - Ojciec pochodził z Łodzi, matka z Warszawy. Cały czas kłócili się, które miasto jest ważniejsze - śmieje się Daniel Libeskind. Oczywiście, sprzeczki były żartobliwe, a rodzice dbali o edukację syna. Język polski, historię i rachunki poznawał w TPD 11 przy ul. Południowej 17. Dziś nie ma tam już szkoły, a ulica nazywa się Rewolucji 1905 r. Rodzice wysłali też małego Daniela na naukę gry na akordeonie. - Grałem tylko klasyczną muzykę, głównie Bacha, żadnych kupletowych kawałków - wspomina Libeskind. - Mój popisowy numer, "Flight of the Bumble-bee" Czajkowskiego. - Czyli "Lot trzmiela" - podpowiadamy słynnemu architektowi. - O właśnie, przypomnieliście mi ten tytuł. Przez pół życia chciałem go sobie przypomnieć - cieszy się Libeskind. Lepsze dziś Dziś Daniel Libeskind żartuje, że kiedy miał 15 lat i grał na akordeonie, zarabiał największe pieniądze w swoim życiu. Na architekturze też zarobił "parę groszy". Potrafił jednak zrezygnować z wysokich kontraktów, jeżeli pochłonęła go idea, np. powstania Muzeum Żydowskiego w Berlinie. Teraz, po dziesiątkach lat nieobecności w Polsce, pracuje w naszym kraju. Przy ul. Złotej w Warszawie realizuje apartamentowiec i działa przy tajemniczym projekcie w Poznaniu. Ale kto wie, czy zawodowe plany znów nie rzucą go do rodzinnej Łodzi, którą odwiedził w ubiegłym tygodniu. Libeskind zastanawia się, czy nie stanąć do konkursu na zagospodarowanie jednego z fragmentów centrum. W ten sposób wróciłby na stałe do miasta, w którym się urodził i wychował. Tu spoczywają prochy jego dziadków, a mama miała niewielki sklep. - I sporo kłopotów przez niego. Pamiętam tabuny milicji i wszelkiej maści urzędasów, którzy wertowali księgi i papiery. Prywatna inicjatywa była jak przestępstwo - wspomina architekt. Dziś już nawet nie wie, czy to był właśnie powód emigracji, przez Izrael, do USA. - Ale pamiętam szarość tego miasta, szarość komunizmu i ludzi tego czasu - przyznaje. - Dziś Łódź zmieniła się na lepsze. I to bardzo... Michał Bogusiak michal.bogusiak@echomiasta.pl