"Gdy otworzyłem drzwi, młody człowiek już nie żył". "Zastałem martwą kobietę przy kuchni węglowej". "Starszy człowiek zmarł z pilotem w ręku". Pan Andrzej ma niecodzienny fach. Wydobywa z samochodów zatrzaśnięte w nich dzieci, otwiera mieszkania rozwiedzionym małżonkom, czasem ratuje ludziom życie, innym razem zastaje nieżyjących. Otwiera samochody, mieszkania, jak trzeba dorobi potrzebny klucz na podstawie zdjęcia z telefonu komórkowego. Jednym słowem - jest otwarty na ratowanie z opresji. Zaczęło się od zapalniczek "Awaryjne otwieranie", "dorabianie kluczy" - takie usługi oferuje pan Andrzej. Za tymi hasłami kryje się wiele dramatów, rodzinnych kłótni, tragedii i przykładów ludzkiej niefrasobliwości. Na nudę w pracy nie narzeka. A wszystko zaczęło się od zapalniczek. - Dziś, krótko mówiąc, zajmuję się awaryjnym otwieraniem samochodów i mieszkań, a także dorabianiem kluczy. Pracuję o różnych porach dnia i nocy. Dostaję telefon, jadę i nigdy nie wiem, co mnie w pracy czeka. A wszystko zaczęło się od zwyczajnych zapalniczek. Jakiś czas byłem w Niemczech, pracowałem we włoskiej restauracji pod Monachium i po powrocie nie było dla mnie miejsca w poprzedniej pracy. Po zatrudnieniu w nowej nie podobał mi się wyzysk pracodawcy - mówi Andrzej Baryła, właściciel punktu w piotrkowskim domu handlowym. - Postanowiłem otworzyć coś swojego. Wpadłem na pomysł, że będę napełniał gazem zapalniczki. Zdziwiło mnie, że Niemcy wyrzucali jednorazowe zapalniczki. Dla Polaków to było nie do pomyślenia w tamtych czasach. Znajomi przysyłali mi puste i nabijałem je. Potem zacząłem dorabiać klucze. Od pięciu lat otwieram awaryjnie zamki. Zapalniczkami zajmuję się już tylko z sentymentu - dodaje. Dziecko za szybą Na nudę w swoim fachu narzekać nie może. Ludzie są zabiegani, gubią klucze, zostawiają je w aucie. Czasem zdarzy się, że zatrzasną tam... własne dziecko. Takie historie w pracy pana Andrzeja to nierzadkie przypadki. - Pamiętam, jak latem dostałem wezwanie z okolic Tomaszowa Mazowieckiego. Mama czteromiesięcznego dziecka zatrzymała się na kawę, bo jechała z Warszawy i chyba chciała odpocząć. Był upał, malutkie dziecko w aucie, a ona niechcący zostawiła kluczyki w samochodzie i zatrzasnęła tam dziecko. Dodatkowo elektronika w aucie zwariowała i ... kłopot. Wezwała mnie, przestraszone dziecko bardzo płakało, gorąco, auto zamknięte, miałem mały problem z otwarciem samochodu. Zależało mi, bo bardzo było mi żal dziecka. Kiedy się wreszcie udało, mama maleństwa rozpłakała się z nerwów, tuliła dziecko i... długo musiałem czekać na zapłatę - mówi Andrzej Baryła. Innym razem historia z dzieckiem była bardziej dramatyczna. - Mama zostawiła dziecko w aucie i wybrała się na zakupy. Kilkunastomiesięczne dziecko, przypięte do fotelika, ale nieprzypięte pasami do auta, zostało samo w samochodzie. Zauważył to któryś z klientów. Koleżanka z sąsiedniego stoiska poprosiła mnie o pomoc. Otworzyłem samochód. Zastaliśmy przewrócone dziecko, z buzią do dołu, zakrwawione, brudne od własnych wymiocin, zapłakane. Mama, kiedy odnalazła dziecko, skrzyczała je, mając pretensje, że "przecież miało spokojnie siedzieć" i uciekła. Nawet nie podziękowała. Nieżyjący z pilotem w ręku W pracy pana Andrzeja są też nieprzyjemne sytuacje. - Kilka razy zdarzało mi się, że po awaryjnym otwarciu drzwi okazywało się, że mieszkaniec nie żyje. Miesiąc temu policjanci poprosili mnie o pomoc, bym otworzył mieszkanie. Dyskretnie, bez niepotrzebnego zamieszania. Kątem oka zajrzałem. Młody mężczyzna już nie żył. Innym razem zastałem staruszkę, która siedząc na stołeczku, dokładała do kuchni węglowej i... tak została. Zmarła. - Innym razem, otwierając awaryjnie drzwi, zastałem starszego mężczyznę, który zmarł z pilotem w ręku. Innym razem liczył się czas. W mieszkaniu była osoba, która próbowała popełnić samobójstwo. Była już nieprzytomna. To są bardzo trudne zlecenia. Zazwyczaj wykonuję swoją pracę i wychodzę. Nie dopytuję, nie śledzę dalszych wydarzeń, bo bardzo to przeżywam. Nie jestem z kamienia. Małżeńskie porachunki Bywa, że pan Andrzej jest świadkiem rodzinnych nieporozumień. - Ktoś kogoś nie chce wpuścić do mieszkania, zmienia zamki i ta druga połowa wzywa mnie do takiego zlecenia. Miałem w swojej pracy sytuację, kiedy przyszedł eksmałżonek pewnej pani, mówiąc, że ona nie udostępnia mu mieszkania i on chce, by to mieszkanie otworzyć. - Odbyło się to przy asyście policji. Otworzyłem drzwi. Następnego dnia przyjechała pani (jego eksmałżonka) z prośbą o otwarcie mieszkania, bo małżonek zmienił zamki. Odmówiłem, bo nie lubię takich sytuacji. Źle bym się czuł, gdybym dwa razy wziął pieniądze za to samo - opowiada Andrzej Baryła. Klucz ze zdjęcia Zdarzają się też śmieszne sytuacje. Jeden pan w ciągu kilku minut zatrzasnął w aucie... trzy kluczyki, w tym dwa zapasowe. - Zatrzasnął jeden. Poprosił żonę o pomoc. Przywiozła mu klucz, ale pan zagadał się z kimś, trzasnął drzwiami i dwa klucze zostały w środku. Poprosił syna, by przywiózł mu trzeci klucz. Z tym było tak samo. Bywało też nietypowo. Miałem zlecenie, które było dla mnie nie lada wyzwaniem. Otrzymałem je przez telefon od kobiety mieszkającej w Londynie. Poprosiła mnie o otwarcie drzwi, bo sąsiedzi alarmowali, że w jej mieszkaniu pękła rura i zalewa dolne piętro. Gdy pojechałem otwierać, sąsiad wyszedł - powiedział, że wszystko się zgadza. Jeden zamek był zwykły, tzn. patentowy. Ten otworzyłem od razu, bez uszkadzania. Drugi był nietypowy i miałem problem. Musiałem sobie jakoś poradzić. - Ta pani wysłała mi foto tego klucza zrobione telefonem komórkowym. Na moją prośbę zmierzyła klucz i podała mi proporcje. Dorobiłem klucz na podstawie zdjęcia, ale miałem wielkie opory, by wejść do tego mieszkania. Nigdy tego nie robię bez obecności właściciela, a tutaj nie było innej możliwości. Byłem bardzo skrępowany, bo nie cierpię takich sytuacji. Nawet żonie do torebki nie zaglądam po kluczyki czy dowód rejestracyjny. To była katorga. Jednak wszedłem do mieszkania z słuchawką przy uchu. Żeby było zabawniej, interwencja była niepotrzebna. Rury nie były uszkodzone - mówi pan Andrzej. Psycholog, detektyw, policjant Działalność pana Andrzeja czasem wiąże się z niemałą odpowiedzialnością. W rodzinnych sporach nie uczestniczy, wykazując się dużym wyczuciem sytuacji i taktem. Jak trzeba, stara się uspokoić zdenerwowaną matkę zatrzaśniętego w aucie dziecka, czasem okiem detektywa bada, czy samochód nie jest kradziony. - Mam licencję drugiego stopnia wydaną przez Komendę Wojewódzką Policji. Ona obliguje mnie do rzetelności i uczciwości. Dzięki niej mam też możliwość sprawdzania, czy moi klienci są osobami wiarygodnymi i takimi, za jakie się podają. Czasem, jak mam wątpliwości co do samochodu, to sprawdzam, chociaż już w rozmowie można to wyczuć. Jak ktoś chce, żebym mu otworzył samochód, to zazwyczaj wie, gdzie ten kluczyk jest. Poza tym Piotrków nie jest dużym miastem. Większość ludzi kojarzę. Proszę o dokumenty. Sprawdzam rejestrację. - Zwracam uwagę na to, czy samochód stoi pod blokiem, czy ludzie, przechodząc, mówią właścicielowi "dzień dobry". Jeśli go znają, to też o czymś świadczy. Włącza mi się oko detektywa. Poza tym przez dwa lata pracowałem w szczecińskiej policji, więc pewne umiejętności zostały - tłumaczy pan Andrzej. Pomaga kolegom Z racji byłego zawodu pan Andrzej pomaga "kolegom po fachu". Policjanci proszą go o pomoc i on czasem korzysta z ich pomocy przy sprawdzeniu wiarygodności klienta. Były czasy, że jako nieznany piotrkowskiej policji, był wzywany na komendę, bo ktoś wskazał go jako złodzieja auta. - "Człowiek, który dorabiał klucze, mógł zrobić kopie dla siebie i ukraść samochód" - padł raz taki zarzut pod moim adresem. Nie ma takiej możliwości, ale policja mnie wezwała. Kiedy zjawiłem się i pokazałem legitymację, nie było rozmowy, bo uzyskać taki papier nie jest łatwo. Trzeba przejść liczne "testy". Dziś znamy się i jak trzeba, to pomagam funkcjonariuszom szybko i bez zbiegowiska otworzyć awaryjnie drzwi. - Niestety muszę przyznać, że przed niektórymi złodziejami aut "chylę czoła", bo ja nie wszystkie drzwi otworzę. Oni tak, bo nie mogą sobie pozwolić na wpadkę. Ja ciągle pogłębiam wiedzę, jeżdżąc na szkolenia i zjazdy, bo technika nieustannie idzie do przodu i na rynku są coraz bardziej nowoczesne samochody - mówi pan Andrzej. Andrzej Baryła nie chwali się swoimi umiejętnościami, ale za to chwalą go inni. Jest znany, bo niejedną osobą wyratował z opresji. Ewa Tarnowska