Tylko tego lata trzy razy padła ofiarą kieszonkowców w łódzkich autobusach i tramwajach! W ciągu ostatnich kilku lat kobieta aż piętnaście razy została okradziona. Złodzieje dopadli ją m.in. na dworcu kolejowym w Warszawie oraz w pociągu do Mielna. Do jej domku letniskowego w Tuszynku włamano się w sumie 11 razy - opisuje "Express Ilustrowany". Sprawcami wszystkich włamań do altanki okazali się członkowie tej samej szajki złodziei. Gdy rabusiów zatrzymano, dostali rok więzienia w zawieszeniu, ale pani Annie udało się odzyskać tylko... starą lodówkę. Tymczasem kobieta ocenia, że straciła co najmniej kilka tysięcy złotych, m.in. kuchenkę gazową, kosiarkę do trawy, dwa rowery, a nawet sedes. Gdy działkowe włamania ustały, rencistkę zaczęli prześladować kieszonkowcy. Mam już siódmy portfel, trzeci komplet kluczy i drugi dowód osobisty - mówi łodzianka. - Nie wiem dlaczego, nie jestem przecież zgrzybiałą staruszką, znajomi twierdzą, że jestem sprawna i energiczna. Pomagam córkom, bratu inwalidzie. Prowadzę aktywny tryb życia, dlatego często korzystam z komunikacji miejskiej. Czasem kilka razy dziennie. Pani Anna, mimo przykrych doświadczeń z kieszonkowcami, nie traci pogody ducha i sama wymyśla antyzłodziejskie zabezpieczenia. Chyba są skuteczne, bo od miesiąca nikt jej nie okradł. Torbę trzymam zawsze przy sobie, a jej uszy oplatam kilka razy wokół dłoni - tłumaczy rencistka. - W środku nigdy nie noszę portfela tylko drobne sumy pieniędzy rozłożone w kilku kieszeniach. Nie zabieram dokumentów, tylko ich kserokopie, np. legitymację rencisty, książeczkę ubezpieczeniową, dowód. W spódnicy uszyłam wpuszczane, zamaskowane kieszenie, które dodatkowo zapinam agrafkami. Komórkę noszę pod ubraniem, na szyi.