Baby boom to hasło, które od ponad roku codziennie bywa odmieniane niemal przez wszystkie przypadki. To optymistyczne, że w Łodzi rodzi się coraz więcej dzieci, ale... demografowie, statystycy, położnicy i ginekolodzy nie głoszą peanów na temat prokreacyjnych zapędów młodego pokolenia. - Rzeczywiście, od dobrych kilkunastu miesięcy rodzi się więcej dzieci. Ale moim zdaniem, główną przyczyną tak zwanego baby boomu jest wejście w dorosłe życie pokolenia wyżu demograficznego z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku - twierdzi doktor Jarosław Kalinka, ginekolog-położnik z Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. dr M. Madurowicza przy ul. Wileńskiej. Brak łóżek dla noworodków "Dzieci stanu wojennego" miały czas przywyknąć do kolejek. Bo one towarzyszą im od urodzenia. Najpierw po niemal wszystko stały z mamami w gigantycznych ogonkach przed sklepami. Dla matek z dziećmi były wprawdzie osobne uprzywilejowane kolejki, ale wcale nie były krótsze. Brakowało dla nich miejsc w przedszkolach. W szkołach podstawowych uczyły się w przepełnionych liczebnie klasach, których sygnatury dochodziły do ostatnich liter alfabetu. Żeby się dostać do wymarzonego liceum musiały stoczyć bój z armią rówieśników. Podobnie przy egzaminach na studia. Teraz muszą nieźle główkować, by bez nerwów wziąć ślub, urządzić wesele czy spokojnie znaleźć miejsce na porodówce. - Bywają dni, że przyjmujemy nawet kilkanaście porodów - wylicza doktor Jarosław Kalinka, ginekolog-położnik ze szpitala Madurowicza. - Niestety, zdarza się, że musimy odsyłać pacjentki do innych szpitali, bo na oddziałach położniczych brakuje miejsc. Bywa, że brakuje nam łóżek dla kobiet z powikłaniami ciąży, ale najczęściej do takich sytuacji dochodzi na oddziałach noworodkowych. Statystyki potwierdzają pracownice Urzędu Stanu Cywilnego. Od stycznia w Łodzi zarejestrowano blisko 500 noworodków. W całym zeszłym roku w Łodzi przyszło na świat prawie 10.000 dzieci. - To bardzo dużo, ale najważniejsza jest tendencja, według której te liczby z roku na rok rosną - sprawdziła Aneta Papis, kierowniczka największego USC Łódź Centrum. Statystycy mówią, że nie bez znaczenia jest poprawa materialnej sytuacji łodzian. Tak było w przypadku Małgosi i jej męża - Adama, którym w styczniu urodził się synek. - Jesteśmy trzy lata po studiach, dwa po ślubie. Oboje mamy w miarę pewną pracę. Uznaliśmy, że to dobry moment na dziecko - tłumaczy Małgosia. Jednak i tak decydujące znaczenie ma potężna armia potencjalnych rodziców. Kto pierwszy, ten lepszy Jednak zanim łodzianie z pokolenia wyżu lądują na porodówkach, w zdecydowanej większości biorą śluby. I znów mają pod górę... - Chciałbym zarezerwować salę na wesele - zagailiśmy w jednym z łódzkich domów weselnych. - Jaki termin pana interesuje? - zapytał ciepły głos po drugiej stronie słuchawki. - Ostatni weekend września - sprecyzowaliśmy. - Naprawdę? -z niedowierzaniem w głosie odpowiedziała kobieta. - No to spóźnił się pan o jakiś... rok. - Rzeczywiście terminy wesel w najbardziej rozchwytywanych miesiącach, czyli sierpniu i wrześniu trzeba zaklepywać z dwuletnim wyprzedzeniem - tłumaczy Joanna Kowalczyk, menedżer sali weselno-bankietowej Igraszka przy ul. Kilińskiego. - My także nie mamy już wolnych terminów na wrzesień i sierpień 2009 roku. Tylko odrobinę mniej popularny jest czerwiec. W inne miesiące wystarczy zgłosić się rok wcześniej. Powód jest prosty. Mnóstwo par planuje teraz wesela i popyt niebotycznie przewyższa podaż. Te spostrzeżenia potwierdza frekwencja na niedawnych targach ślubnych, które jednocześnie odbywały się w halach przy Skorupki i Stefanowicza. Tam tłumy narzeczonych miały okazję się przekonać, że przynajmniej rocznego wyprzedzenia wymaga rezerwacja fotografów, operatorów kamer, samochodów, zespołów weselnych, didżejów. - Zapobiegliwi już rezerwują weekendy na 2009 rok - przyznaje Ireneusz Wojtas, kierownik weselnego zespołu. - Grup i didżejów jest więcej niż sal bankietowych, ale i tak jesteśmy wprost rozchwytywani. Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl