Któregoś dnia w piotrkowskim schronisku dla zwierząt zadzwonił telefon. Maria Mrozińska, pracownik placówki, usłyszała w słuchawce historię pewnego konia. Dzwoniła kobieta z powiatu radomszczańskiego, mówiąc, że jej mąż chce sprzedać na rzeź klacz, która od lat jest w ich gospodarstwie, ale nie jest im już potrzebna. Pytała, czy Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami i schronisko mogłoby uratować zwierzę. - Ten telefon obudził w nas na nowo przykre odczucia co do losu zwierząt sprzedawanych na rzeź - mówi Grażyna Fałek z piotrkowskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - One są transportowane w strasznych warunkach. Nasze towarzystwo sprawdziło naocznie, jak to wygląda, i przyznam, że już więcej tego robić nie będziemy, bo to przekroczyło naszą wytrzymałość psychiczną. Cieszę się przynajmniej z tego, że w tej kobiecie obudziły się jakieś uczucia i sentyment do zwierzęcia - relacjonuje Grażyna Fałek. Pracownicy schroniska zaczęli zastanawiać się, co zrobić w takiej sytuacji. Jak pokazał bieg wydarzeń, telefon wykonany do schroniska był prawdopodobnie najważniejszym wydarzeniem w życiu konia. Za własne oszczędności Poszukiwania rozwiązania przyniosły dość zaskakujący efekt. Ponieważ nie znaleziono innego sposobu na uratowanie konia, pracownicy piotrkowskiego schroniska postanowili odkupić zwierzę za własne, prywatne pieniądze. - Konto naszego towarzystwa nie pęka w szwach. Nie znaleźli się także żadni prywatni miłośnicy koni, którzy mogliby kupić zwierzę - relacjonuje Grażyna Fałek. - Wraz z Marią Mrozińską, która bardzo się w sprawę zaangażowała, przeznaczyłyśmy swoje oszczędności na to, żeby kupić klacz. Nazwałyśmy ją "Strzałka" - dodaje. Nowy dom dla Strzałki Decyzja o kupnie konia nie rozwiązywała wszystkich problemów. Okazało się, że znalezienie nowego domu dla Strzałki wcale nie jest prostą sprawą. Żadne ze schronisk, z jakimi kontaktowała się Grażyna Fałek, nie zgodziło się przyjąć zwierzęcia. Ostatnią deską ratunku stała się Osada Leśna w Kole, którą opiekuje się leśnik, Paweł Kowalski. - W piotrkowskim schronisku, jak wiadomo, nie ma warunków dla konia - mówi Grażyna Fałek. - W naszych gospodarstwach domowych także nie było to możliwe. Pan Paweł na szczęście zgodził się przyjąć naszą Strzałkę, choć w jego leśniczówce znajduje się już bardzo wiele zwierząt, którymi musi się opiekować. To nie tylko leśnik, ale też wielki miłośnik przyrody i zwierząt. Należą się mu wielkie podziękowania - dodaje. Klacz, która przywieziona została do leśniczówki, nie była w najlepszym stanie psychofizycznym. Była zaniedbana i wystraszona. - Klacz prawdopodobnie przez lata żyła bez stada i wybiegu - mówi Paweł Kowalski. - Takie zwierzęta popadają w depresję. Strzałka w tej chwili boi się, że zostanie stąd zabrana. Na początku nie miała zbyt dobrego kontaktu z innymi końmi, ale po trzech dniach zaczęła dołączać do stada. Na razie nie widać u niej poważniejszych schorzeń i miejmy nadzieję, że się one nie pojawią. Wciąż jednak nie ufa nikomu, boi się, a na znak tego często kładzie po sobie uszy - opowiada Paweł Kowalski. Strzałce teraz niczego nie brakuje. Pasąc się z innymi końmi w leśniczówce, niepewnie obserwuje swoje otoczenie i do końca nie wierzy, że otrzymała nowe życie. Wystawia łakomie grzbiet do słońca, uzupełniając niedobory witaminy D. Jedyne, czego jej jeszcze potrzeba, to karma na zimę. Piotrkowski Odział TOZ-u apeluje do miłośników koni, a także wszystkich, którzy mogliby pomóc w utrzymaniu Strzałki. Przydałoby się siano, zboże. Takie produkty można bezpośrednio dostarczyć do Osady Leśnej w Kole. Można też skontaktować się z piotrkowskim Oddziałem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami lub piotrkowskim schroniskiem przy ul. Glinianej. Historia Strzałki to dla pracowników piotrkowskiego schroniska wydarzenie bez precedensu, jednak główni zaangażowani unikają wydumanych komentarzy. - Uważam, że nie zrobiłyśmy nic wielkiego, a tylko to, co nam podpowiadało sumienie - mówi Grażyna Fałek. - Wiem, że nie uratujemy wszystkich koni, ale jeśli przynajmniej mogłyśmy pomóc temu jednemu, cieszymy się z tego. Wiem, że niektórzy ludzie mogą różnie postrzegać nas i nasze postępowanie. Ale my widocznie takie jesteśmy. Anna Warych