Prywatny detektyw działający w województwie łódzkim woli nie podawać swojego prawdziwego imienia. Dyskrecja to jedna z jego żelaznych zasad. Mimo że zgodził się porozmawiać o swojej pracy, na wiele pytań odpowiadać nie chce lub nie może. Zaznacza, że obowiązuje go tajemnica. Podkreśla, że w tym zawodzie trzeba być dyskretnym. Inaczej ze skutecznością będzie kiepsko. - O tym, jak działam i jak przebiega realizacja zlecenia, nie opowiem pani - zaznacza pan Marcin*. - Z dyskrecji może mnie zwolnić tylko sąd. Czasem zdarza się tak, że zostaję powołany na świadka i muszę zeznać, co ustaliłem - dodaje. Zdradza jednak, że jest byłym policjantem. - Jestem funkcjonariuszem w stanie spoczynku. To, czym zajmuję się dziś, to pewien rodzaj kontynuacji mojej poprzedniej pracy. Nie jestem przypadkiem odosobnionym, bo sporo detektywów wywodzi się właśnie z tego środowiska - mówi. Kochanka męża - facetem Pan Marcin jeździł po różnych zakątkach Polski, współpracując z firmami detektywistycznymi. Tam zdobył doświadczenie. Oczywiście, nie bez znaczenia okazał się jego poprzedni zawód. Czujne oko i umiejętność obserwacji są w tym zawodzie bardzo przydatne. Na przykład wtedy, kiedy trzeba wytropić niewiernego męża. Pan Marcin mówi, że takich zleceń ma najwięcej. - Sprawy małżeńsko-rozwodowe są na pierwszym miejscu. Tuż za nimi ustawiają się gospodarcze. Często przychodzi do mnie kobieta lub mężczyzna z podejrzeniem, że współmałżonek go zdradza. Niektórzy potrzebują takich informacji w momencie rozwodu. Miałem kiedyś zlecenie od kobiety, które zakończyło się dość zaskakująco. Zleciła mi, bym śledził jej męża, bo podejrzewała, że spotyka się z inną kobietą. Chodziłem za facetem i okazało się, że można go spotkać w miejscach publicznych, takich jak dworce czy toalety, z... facetem. Reakcja żony nie była przyjemna, ale taka jest specyfika tych działań. Większość ma coś do ukrycia - opowiada pan Marcin. Sporo zleceń dotyczy także spraw gospodarczych. - Sprawdzam, czy dana osoba jest wiarygodna, jaką ma firmę i czy tej firmie dobrze się wiedzie, czy aby nie splajtowała. Kiedyś mieszkańcy jednej miejscowości niedaleko Radomia wynajęli detektywa, by ten sprawdził, gdzie właściciel firmy składującej odpady je wyrzuca. Podejrzewali, że gdzieś "na dziko". Policja nawet prowadziła dochodzenie w tej sprawie. Okazało się, że facet śmieci wyrzucał w okolicach Piotrkowa. Miałem kiedyś zlecenie od pracodawcy, szefa w firmie transportowej, bym odnalazł jego pracownika, który nagle zniknął wraz z samochodem. Szybko się okazało, że pracownik odszedł do konkurencji. Był w trasie, zatrzymał auto na pierwszym lepszym parkingu, wysiał z auta, zamknął je i już pracował gdzie indziej. Pewnie panowie się pokłócili - wspomina. Liczy się informacja Pan Marcin swoim wyglądem nie zwraca uwagi. Czarna kurtka, czapka, ciemne spodnie. I tak ma być. Trzeba być niezauważalnym. - Najlepiej pracuje się w tłumie. Czasem jest tak, że trzeba wejść do klatki w bloku lub na mało uczęszczane osiedle, gdzie akurat nikogo nie ma. Bywa, że człowiek zostaje zdekonspirowany. Wtedy zlecenie oddaję innej firmie, z którą współpracuję. Najważniejsze, żeby klient był zadowolony, by osiągnąć to, co było zamierzeniem detektywa. W tym zawodzie najważniejsza jest informacja i środki techniczne - mówi pan Marcin. Na pytanie, czy działa na granicy prawa, odpowiada, że to bardzo cienka linia. - Nie mogę przesadzić. Gdybym popełnił przestępstwo, tracę licencję. Nie ma licencji, nie pracuję. Proste. Muszę jednak być skuteczny w działaniach, bo wtedy firma jest wiarygodna. Staram się, by tak było. Jednak nie ma firmy, która miałaby stuprocentową skuteczność. Niektóre sprawy kończą się porażką. To jest wpisane w ten zawód. Bywa, że niektóre zlecenia załatwiam w dwa, trzy dni, ale do tych trudniejszych potrzeba tygodni, a czasem nawet miesięcy. Wszystko zależy od rodzaju sprawy. Tych zleceń, w których miałbym działać niezgodnie z prawem, nie biorę. W takich sytuacjach bardzo przydatna jest łatwość podejmowania decyzji - tłumaczy. Na wiele pytań nie odpowiada. Milczy na temat broni, nie odpowiada też, czy współpracuje z innymi służbami. Pokazuje za to gadżet, który wykorzystuje w pracy. Niepozorny długopis, w którym zainstalowana jest kamera i dyktafon. - Czasem ktoś nie płaci alimentów, twierdząc, że nie pracuje, nie stać go. Okazuje się, że mam rozmowę jego z pracodawcą. Inni twierdzą, że nie mają majątku, a w rzeczywistości przepisali go na kogoś innego. Wszystko to są materiały głównie dla klienta, czasem przydają się w sądzie - mówi detektyw. Najmniej zleceń przed świętami - Listopad to czas zadumy, w grudniu wszyscy czekają na święta Bożego Narodzenia. W tym czasie ludzie jakoś bardziej się kochają, bo zleceń jest mało. Pierwsze półrocze - wtedy ludzie wracają do normalnego trybu życia i przychodzą do detektywa - mówi pan Marcin. A jak już ktoś do detektywa przyjdzie, to musi mieć w kieszeni co najmniej kilkaset złotych, bo usługa do tanich nie należy. - Nie podam pani cennika moich usług, bo kwotę za zlecenie ustalam indywidualnie z klientem po dokładnym zapoznaniu się ze sprawą. Po prostu muszę się spotkać z osobą, która potrzebuje mojej pomocy i dopiero wtedy proponuję kwotę. Inaczej się nie da, bo każda sprawa jest inna, wymaga innej ilości czasu i innych środków, by zakończyła się sukcesem. Zresztą żaden detektyw pani nie poda sumy za zlecenie - wyjaśnia detektyw. "Malanowski i partnerzy" Program telewizyjny pod tym tytułem i Bronisław Malanowski w roli głównego dowodzącego wśród detektywów - czy tak wygląda ich praca? Szybka akcja, spektakularne pościgi i zawsze finał zakończony sukcesem. - Z tymi zakończeniami w życiu bywa różnie. Nie zawsze tak jest, że są sukcesem. Wiadomo, to jest telewizja i ma być ciekawie. Oglądałem kilka odcinków tego programu i rzeczywiście, jakieś wyobrażenie o tej pracy daje. Na pewno jednak jest bardziej wygładzony - dodaje pan Marcin. Własnej żony nie śledzę Detektyw twierdzi, że skrzywienia zawodowego się nie uniknie. Zarówno w pracy detektywa, jak i policjanta. Zawsze też po części sprawy zawodowe przenosi się do domu. Zazwyczaj nie są to przyjemne sprawy. Jak sobie z tym radzi? - Dla mnie najważniejsze, by mieć przy sobie rodzinę, która wspiera i jest blisko. To jest bezcenne i po pracy daje poczucie równowagi. No i hobby, które jest odskocznią od dnia codziennego i codziennych problemów. Ja mam siłownię i basen - mówi pan Marcin. Zaznacza, że w rodzinie nie wykorzystuje zawodowych umiejętności. - Żony nie śledzę. Nawet gdyby coś było nie tak, to znamy się tak dobrze, że ona szybko by się zorientowała. I odwrotnie. Podobnie dzieci. Chyba w każdej rodzinie tak jest, że jeśli relacje są bliskie, to nic się przed innymi nie ukryje - dodaje . Ludzie są zbyt ufni Do mieszkańca bloku przychodzi facet. Wypytuje o samotnie mieszkająca sąsiadkę. Ten opowiada mu cały życiorys starszej pani i jeszcze dołącza opowieść o życiu rodzinnym daleko mieszkających krewnych. Potem okazuje się, że staruszka została okradziona i nikt nic nie wie. Taki scenariusz to nie jest rzadkość. - Ludzie są zbyt ufni, opowiadają obcym o swoich sąsiadach, nie sprawdzając, kto pyta i po co. Trzeba zapytać "ciekawskiego" o jakiś dokument, legitymację. Ja zawsze wypytuję. Jak przychodzą z elektrowni, to pytam, o jaką awarię chodzi i jak nazywa się pracownik. Szczególnie starsi ludzie powinni uważać, z kim rozmawiają i o czym. Ja zawsze pokazuję legitymację, jak potrzebuję informacji od ludzi. Swoją drogą donosić na sąsiada też lubimy, bo wielu to cieszy, jak się komuś noga powinie - kończy pan Marcin. *Imię bohatera zostało zmienione. Ewa Tarnowska-Ciotucha