Jaka rzeczywiście jest ich kultura, jakimi zasadami kierują się w życiu i czy Piotrków toleruje inność ich obyczajów? O porwaniach, zamążpójściu, miłości do muzyki i szczawiowej po romsku rozmawiamy z jednym z przedstawicieli piotrkowskich Romów, Wiesławem Siwakiem i jego synową Anią. Jest październikowe przedpołudnie. Na rozmowę z przedstawicielami romskiej nacji umawiam się w piotrkowskim ośrodku kultury. Towarzyszy nam Krystyna Jankowska koordynująca z ramienia MOK warsztaty dla Romów i o Romach. To tutaj ci ostatni czują się dobrze, jak w domu. Mają tu swoich znajomych i polskich opiekunów. To tu przychodzą na warsztaty dla nich przeznaczone, tu grają, śpiewają, czasem uczą się pisać. Wiem, że jednym z wyznaczników tej jeszcze dość nieznanej dla nas kultury jest szeroko pojęta wolność. Dlatego boję się, czy umówione spotkanie dojdzie do skutku. Zawsze może zdarzyć się tak, że moi rozmówcy będą mieć ważniejsze sprawy. I tu wielkie zaskoczenie. Przychodzą punktualnie. Tym razem to ja się spóźniam. Bardzo spontanicznie i sympatycznie reagują na moje wejście. Od razu nazywają mnie Cyganeczką. Pan Wiesław i jego synowa nie wyróżniają się szczególnie strojem. Mają ze sobą telefony komórkowe, normalnie, jak wszyscy. Synowa pana Wiesława, śliczna dziewczyna, dość nieśmiała ma na sobie tylko akcenty z cygańskiego stroju. Długa spódnica w jednolitym kolorze, buty na obcasie, kwiaciasty płaszczyk i duże, koniecznie błyszczące kolczyki w uszach. W kwiaciastej spódnicy, z muzyką we krwi - Kiedyś z tymi strojami to było inaczej. Dawniej Romki nosiły kwiaciaste, długie spódnice, ale nie jedną, tylko kilka jednocześnie. A wie pani, o czym to świadczyło... o bogactwie. Moja synowa nie chce już nosić takich ubrań. Mówi, że jej babka takie nosiła. Romowie też są postępowi i wiele rzeczy się u nas zmienia - mówi Wiesław Siwak. Kiedy pytam moich rozmówców o zamiłowanie do muzyki, od razu się ożywiają, twierdząc, że Romowie nie muszą znać nut, bo muzykę i taniec mają we krwi. - U nas rodzą się dzieci, mają rok, dwa i już widać u nich muzykalność. Dziecko jeszcze nie potrafi chodzić ani mówić, a już rączkami klaszcze w rytm muzyki, którą słyszy. U nas jest tak, że zazwyczaj jeden uczy się od drugiego. Nie ma Roma, który nie potrafiłby na czymś grać. Nie znamy nut, ale wszyscy mamy zdrowy, romski słuch. Chociaż na warsztatach w MOK-u poznajemy powoli nuty. Kiedyś, w czasach, kiedy Romowie cały czas wędrowali, wyglądało to inaczej, nie było czasu na naukę. Muzyka towarzyszy nam od zawsze. Ona jest dla nas bardzo ważna. Bez dyskryminacji? Kiedy pytam pana Wiesława i jego synową, jak czują się w Piotrkowie, bez wahania mówią, że bardzo dobrze. Jednak kiedy zadaję pytanie, czy czują się dyskryminowani, zaczynają się zastanawiać. - Powiem pani szczerze, od serca, że ja tu mieszkam od urodzenia. Tu skończyłem szkołę, tu gram, śpiewam, tu jest moja rodzina. Teraz moje dzieci chodzą do szkół, mamy zespół (O! Synowa jest teraz naszą gwiazdeczką w zespole). Jesteśmy mieszkańcami Piotrkowa i szczerze mówiąc, nie czujemy się dyskryminowani, bo nie mamy na to czasu. Jesteśmy w ruchu, ciągle coś robimy. Ale inaczej na to pytanie odpowiedzieli by pani Romowie z taboru - mówi Wiesław Siwak. Romskie tajemnice O Romach mówi się, że są grupą bardzo hermetyczną, która bardzo pilnie strzeże swoich tajemnic kulturowych. Ma swoje żelazne zasady i bardzo ich przestrzega. Właśnie te romskie tajemnice najbardziej mnie interesują. Wiem, że części z nich nie zdradzą za żadne skarby. Próbuję jednak namówić romskiego szefa na uchylenia rąbka tajemnicy. Pytam, co by się stało, gdybym spodobała się romskiemu chłopakowi i wyszła za niego za mąż mimo braku aprobaty rodziny? - Dostałaby pani kary - mówi szybko. Pierwszą karą byłoby zawieszenie na około 3, 4 lata zarówno Roma, jak i jego żony "z zewnątrz". Miałaby pani osobny talerzyk, łyżeczkę, szklankę. Nie miałaby pani wstępu do romskiego towarzystwa. Na nasze wesele już by pani nie weszła. Jeżeli przyszłaby w gości rodzina romska, to pani musiałaby albo wyjść z domu, albo gdzieś schować się w pokoju. Taka kara musi być - tłumaczy Wiesław Siwak, po czym przerywa rozmowę. Dzwoni syn, dostał jakieś pismo urzędowe. Ma problem. Ojciec próbuje mu pomóc przez telefon. Mówi po polsku, potem używa romskiego. Kończy rozmowę. Jest zmartwiony. Syn dostał pismo. Tak to jest. Syn kiedyś na bazarze kupił mi radio do auta. Od razu chciał zamontować. Przyszła policja, zabrali radio. Bo Rom, to już pewnie ukradł. Po dwóch latach przyszło pismo, by stawić się po odbiór radia. Jeśli coś nas smuci i przeszkadza, to właśnie takie sytuacje - dodaje Siwak. Żonę trzeba porwać - Wracając do małżeństw, takie kombinacje romsko-polskie czy inne, to kłopot duży. Mnie też kiedyś podobały się polskie dziewczyny, ale stwierdziłem, że nie chcę kary i kłopotów, no i porwałem swoją Cyganeczkę - dodaje pan Wiesław i śmieje się głośno. Ania uśmiecha się nieśmiało, jakby bała się zadawanych pytań. A ja chcę kontynuować temat porwań. Zastanawia mnie, czy w XXI wieku jeszcze istnieją. Pytam Anię, czy została porwana. Zmieszana mówi, że nie może powiedzieć. - Jakby mnie nie było, to by powiedziała - żartuje Wiesław Siwak. - Ja powiem, jak to jest. Jak romskiemu chłopcu podoba się romska dziewczyna, to najpierw musi dowiedzieć się, czy ona nadaje się do porwania. Musi sprawdzić, czy ma męża, z jakiego rodu pochodzi, czy rodziców ma dobrych, czy nie kłótliwi. Wtedy zazwyczaj szero-Rom, czyli taki szef regionu, jedzie i wypytuje o nią otoczenie. Dyskretnie. Jeśli wszystko pasuje, to bierzemy taksówkę i jedziemy. Opowiem może, jak to było u mnie. Zamówiłem właśnie taxi. Mówię do taksówkarza, o co chodzi. Zazwyczaj nie chcą, bo boją się więzienia. Ja wytłumaczyłem kierowcy, że taka nasza kultura, że tak to u nas jest i... zgodził się. Pojechałem. Zobaczyłem wybrankę, jak szła chodnikiem. Wiedziałem, że tam będzie, bo tydzień wcześniej ją śledziłem. Podchodzę do niej, pytam ją gdzie mieszka taki i taki. Ona mi tłumaczy. Ja udaję, że nie słyszę, ona się nachyla, a ja ją wtedy "cup" i do samochodu - mówi pan Wiesław, śmiejąc się. Żartuję, że Ania wiedziała, kiedy będzie porwana i kto chce ją porwać. W dobie telefonów komórkowych nie jest to trudne. Ania śmieje się, ale nadal nie chce zdradzić swojej tajemnicy.