W sobotę Komisarz Wyborczy w Łodzi podpisał postanowienie zarządzające przeprowadzenie 17 stycznia referendum lokalnego w sprawie odwołania prezydenta Łodzi przed upływem kadencji. Od tego momentu rozpocznie się kampania referendalna. Wniosek o jego przeprowadzenie złożyli politycy lokalnego SLD dostarczając niemal 90 tys. podpisów poparcia; co najmniej 61 tys. podpisów było ważnych. Zarzucają oni Kropiwnickiemu m.in. paraliż komunikacyjny w mieście, brak strategii rozwoju, zwiększające się zadłużenie miasta oraz kosztowane podróże zagraniczne. Kropiwnicki uważa, że nie ma powodów merytorycznych do przeprowadzenie referendum. Jak mówił w sobotę dziennikarzom, nawet w tak trudnym roku jak obecny, 30 nowych inwestorów otworzyło swoje oddziały lub siedziby w Łodzi i na następny rok są kolejne zgłoszenia. Przekonywał, że każdy kto przyjeżdża do miasta po latach jest zachwycony Łodzią i zmianami, które się tu dokonują. - Nie bardzo widzę powody, dla których miałoby się takie referendum odbyć, ale ono się odbędzie. Podpisów wystarczyło, referendum będzie i wobec powyższego należy przyjąć to z pokorą, należy przyjąć, że takie są prawa demokracji, o którą przez znaczną część swojego dorosłego życia walczyłem i za którą oddałem bardzo wiele w swoim życiu - powiedział Kropiwnicki. Dodał, że pewnym paradoksem jest, że tej demokracji dzisiaj "nadużywają pogrobowcy tych, którzy kiedyś tę demokrację tłumili i za którą trzeba było wielu pokoleniom Polaków tak dużo płacić". - Zastanawiałem się skąd tyle tej agresji, czy tylko dlatego, że SLD i inne formacje lewicowe są już formacjami schodzącymi z naszej sceny politycznej i taki rozpaczliwy skok na zasadzie "trzeba się zderzyć z kimś ważnym, żeby zostać zauważonym". Może? - stwierdził Kropwnicki. Jednak - dodał - po przeglądzie strony internetowej założonej przez organizatorów referendum, uważa on, że powodem podstawowym, dla którego "został zaatakowany" jest to, że Łódź jest centrum walki o dzień wolny w święto Trzech Króli. - Na stronach internetowych niemałą porcję zajmują też ataki na mój światopogląd i politykę jaką w ciągu tego urzędu prowadzę. Są tam ataki na niemal wszystkie działania, które powodowały, iż zniknął stereotyp czerwonej Łodzi. Jest to normalne, polskie, katolickie miasto. I myślę, że dla lewicy, która nie może tego darować, jest to zbyt duże wyzwanie - powiedział prezydent Łodzi. Przyznał, że jeżeli takie są powody "to jest to cena, którą gotów jest zapłacić". Żeby referendum było wiążące musi w nim wziąć udział 3/5 wyborów głosujących w drugiej turze ostatnich wyborów, czyli ponad 115 tysięcy mieszkańców miasta. Przewodniczący Klubu Radnych Lewicy Dariusz Joński mówił w piątek dziennikarzom, że referendum to "rozprawa między mieszkańcami Łodzi a prezydentem". - Od samego początku mówiliśmy, że to nie partie polityczne będą decydowały o tym, czy prezydent będzie odwołany czy nie. Łodzianie są zdecydowani. Jedni uwielbiają prezydenta, a 90 procent go nienawidzi. Mieszkańcy Łodzi w pierwszym etapie bardzo licznie powiedzieli, że mają dość rządów prezydenta Kropiwnickiego. Liczę, że 150 tys. łodzian pójdzie na referendum i odda w nim swój glos - powiedział Joński. Przeciwni inicjatywie rozpisania referendum są m.in. radni PiS. Prezydenta miasta popiera także NSZZ "Solidarność". Oficjalnego stanowiska w sprawie referendum nie zajęli wciąż działacze lokalnej PO, którzy przez ponad dwa lata współpracowali w koalicji z Kropiwnickim, którą opuścili kilka miesięcy temu. Z wypowiedzi lokalnych działaczy PO wynika jednak, że prawdopodobnie będą oni namawiać łodzian do udziału w referendum.