Mężczyzna ma zapłacić także na rzecz pokrzywdzonego banku 12,6 tys. zł tytułem naprawienia szkody. Wyrok nie jest prawomocny. Proces w tej sprawie trwał niewiele ponad pół godziny. 24-latek przed sądem przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Sąd odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa, w których mężczyzna mówił, że dwukrotnie napadał na bank, bo potrzebował pieniędzy na dopalacze. 24-latek pracował tylko dorywczo, był na utrzymaniu rodziców. Zaczął zażywać dopalacze w ubiegłym roku i szybko się od nich uzależnił. Początkowo, jak mówił, zażywał pół grama dopalacza; później musiał brać ich coraz więcej - 3-4 gramy dziennie. Pomysł napadu - jak przyznał - zrodził się po obejrzeniu filmu, a niemal wszystkie zrabowane pieniądze wydał na kupno dopalaczy. "To wielki dramat dla mnie i mojej rodziny" Przed sądem 24-latek powiedział, że jest to wielki dramat dla niego i jego rodziny. Mówił, że gdyby nie dopalacze, to by do tego nie doszło. Przeprosił pokrzywdzone kasjerki banku i prosił o wybaczenie. Oświadczył, że nie chce przesłuchania świadków, bo ich zeznania są mu znane. Sąd - na wniosek prokuratury i obrony - uznał je za odczytane. Po pół godziny proces się zakończył. Prokurator domagała się dla mężczyzny pięciu lat i ośmiu miesięcy więzienia. Oskarżycielka podkreśliła, że motywy i czyny oskarżonego są naganne, bo pieniądze były mu potrzebne na dopalacze, a kara musi być adekwatna do winy - musi działać wychowawczo i odstraszać potencjalnych naśladowców. Z drugiej strony mężczyzna przyznał się i wykazał skruchę. Obrona wnosiła o łagodny wymiar kary. Nic nie wskazywało, że popełni tak okrutne czyny Sąd wymierzył mężczyźnie karę zgodną z żądaniami prokuratury, opierając się na wyjaśnieniach oskarżonego a także na zeznaniach świadków. Sędzia Sławomir Wlazło podkreślił, że smutne jest to, że dotychczasowe życie oskarżonego nie wskazywało, że popełni tak okrutne czyny. Zdaniem sądu, gdyby nie zachowanie pokrzywdzonych kasjerek, które wydały pieniądze i nie próbowały walczyć z oskarżonym, mogłoby dojść do tragedii, bo nie wiadomo, czy nie użyłby wówczas noża. Sąd wymierzając taką karę, wziął pod uwagę okoliczności łagodzące - fakt, że mężczyzna nie kwestionował, że jest sprawcą, nie mataczył, złożył obszerne wyjaśnienia, wyraził skruchę i ma świadomość, dlaczego do tego doszło. - Sąd ma nadzieję, że w tej sytuacji jeden z celów wymierzonej kary został osiągnięty i oskarżony zrozumiał to, że jego zachowanie było naganne i jest całkowicie, dla nikogo, nieopłacalne - mówił sędzia Wlazło. Prawdopodobnie obrona będzie odwoływać się od wyroku. Napadał, bo potrzebował pieniędzy na dopalacze Do dwóch napadów na placówkę bankową przy ul. Retkińskiej w Łodzi doszło 30 marca i 11 maja tego roku. Według prokuratury, podczas pierwszego napadu sprawca nie był zamaskowany. Zagroził kasjerkom nożem kuchennym, zrabował 8,6 tys. zł i uciekł. Policja sporządziła portret pamięciowy sprawcy. Bandyta - mimo że w mediach opublikowano jego zdjęcia - w maju dokonał drugiego napadu na ten sam bank. Tym razem zakrył twarz białą maseczką chirurgiczną. Znów zagroził kasjerce użyciem noża i zrabował niespełna 4 tys. zł. Policjanci ustalili, że obu napadów dokonała ta sama osoba; wytypowano 24-letniego Igora M. Mężczyzna ukrywał się, zatrzymano go pod koniec maja na osiedlu Widzew. Został rozpoznany przez kasjerki.