To spełnienie dziecięcych marzeń, ale także coś znacznie więcej - mówi o swoim nowym przedsięwzięciu Piotr Grąbkowski. - To moja specjalna misja. Po pierwsze, chcę ludziom, którzy nie mają prawa jazdy dać szansę pojeździć w bezpiecznych warunkach i to dość szybkimi autami. Po drugie, mam nadzieję, że możliwość ćwiczenia kontrolowanych poślizgów i ostrych zakrętów pozwoli kierowcom popracować nad techniką jazdy i zwiększy bezpieczeństwo na drogach. W końcu, po trzecie, będzie można w Łodzi poczuć choć namiastkę tego, co przeżywa podczas zawodów nasz Robert Kubica. Piotr urządził tor gokartowy na parkingu hipermarketu Tesco na Widzewie. Plac ma 2000 metrów kwadratowych powierzchni. - W sezonie jesienno-zimowym będzie zadaszony- zdradza muzyk. - Właśnie kończę negocjacje z właścicielami hipermarketu. Park maszynowy saksofonisty to sześć gokartów. - Sprowadziłem je z Niemiec - opowiada Piotr. - To mocne maszyny. Mają czterosuwowe silniki Hondy o pojemności dwustu centymetrów sześciennych. Cały czas się zastanawiam, czy nie są trochę za szybkie dla młodych niedoświadczonych kierowców, którzy sądzą, że wspaniale jeżdżą po torze, bo mają świetne wyniki w symulatorach komputerowych. Oficjalne otwarcie toru Piotr Grąbkowski zaplanował na najbliższy piątek. Dzień wcześniej nawierzchnie toru i gokarty wypróbują przyjaciele muzyka na zamkniętym pokazie. Mam bolid z kosmosu Piotr Grąbkowski od dzieciństwa był fanem motoryzacji, zwłaszcza szybkich samochodów. - Po drodze ze szkoły muzycznej do domu miałem zaprzyjaźniony kiosk. Jego właścicielka odkładała mi czasopisma motoryzacyjne, które wówczas trudno było kupić, bo rozchodziły się na pniu - wspomina muzyk. Już wtedy marzył o tym, by ścigać się gokartem. - Niestety, w Łodzi nie było to możliwe, bo nie było torów - dodaje. Wspomnienia z dzieciństwa odżyły trzy lata temu, gdy Piotr odkrył drifting. Co to takiego? - Krótko mówiąc: jedziesz bolidem jakieś sto dwadzieścia, sto trzydzieści na godzinę, a tuż przed zakrętem zamiast zdjąć nogę z gazu, wciskasz pedał i zaciągasz ręczny. Chodzi o to, by wprowadzić auto w poślizg, wziąć zakręt bokiem i jednocześnie tak kontrolować sytuację, by samochód nie zaczął się kręcić - wyjaśnia Piotrek. Do driftu używa się sportowych bolidów o bardzo mocnych silnikach z napędem na tylną oś. - Mój kosmiczny nissan skyline ma trzysta pięćdziesiąt koni mechanicznych. Optymalne są samochody z silnikami o mocy pięciuset, sześciuset koni. Ale rekordziści używają potworów o mocy tysiąca, a nawet tysiąca sześciuset koni - opowiada łódzki drifter. Bolidy kosztują około 40-50 tys. zł. Dodatkowe 20 tys. zł warto wydać, by auto było bezpieczne. Do tego służy specjalna klatka bezpieczeństwa, dobre pasy i kubełkowe fotele. Swój kosmiczny bolid Piotr sprowadził aż z Japonii. - Czekałem na niego pół roku, bo płynął do Polski statkiem - mówi Piotr. - Dziś mam jedyne w Polsce zarejestrowane auto tego typu. To wbrew pozorom bezpieczny sport. - Tu nie ma dużych prędkości, bo czas przejazdu nie jest najważniejszy. A samochody, zwłaszcza podwozia, są przystosowane do jazdy po torze - tłumaczy Grąbkowski. - Zresztą gdyby było inaczej, nie ryzykowałbym. Mam żonę i roczną córkę Hanię? Uczył go mistrz Techniki jazdy driftem Piotr uczył się od najlepszych. - Moim trenerem jest mistrz Polski w tej dyscyplinie, Maciej Polody - mówi muzyk. Lekcje u mistrza i solidne treningi przyniosły rewelacyjne skutki. Piotr tak dobrze opanował technikę jazdy, że od niedawna bierze udział w prestiżowych turniejach. I robi coraz większe postępy. W eliminacjach do mistrzostw Polski w Bydgoszczy zajął ostatnio świetne 10 miejsce i awansował do drugiej rundy rozgrywek. - Niestety, nie mogłem pojechać na turniej, bo tego samego dnia grałem koncert na krakowskich Błoniach - żałuje. Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl