Tymczasem szkody naprawiają na własny koszt. Szybko okazało się, że wiele zniszczonych elementów było "luksusem". Pan Piotr i pani Maria mieszkają w nowo wybudowanym domu w Gorzkowicach. Tragiczny zbieg okoliczności sprawił, że ich dom znalazł się na linii, po której przeszła trąba powietrzna. Był pierwszym obiektem uderzenia od strony pola. Silne natarcie wiatru spowodowało ogromne straty. Szkody wyceniono na 60 tys. zł. Do tej pory poszkodowani otrzymali od rządu 8 tysięcy. Gdyby nie własne oszczędności, pomoc rodziny, nagroda finansowa w pracy i kredyt, nie naprawiliby dachu przed zimą. By otrzymać pieniądze, muszą wykazać się rachunkami. - Dostaliśmy od rządu 8 tys. I to jest wszystko na dzień dzisiejszy. Ta suma nawet na okna mi nie wystarczyła, bo wydaliśmy na nie 10 tys. zł. Więźba dachowa, to wydatek 4 tys. zł, kupiliśmy też blachę na dach, która kosztowała 20 tys. zł. W sumie wdaliśmy już 40 tys. zł, mam to udokumentowane - mówi pan Piotr. Okazuje się, że podczas wyceny wiele elementów zniszczonych nie jest branych pod uwagę. - Wiatr zniszczył mi ogrodzenie. W wycenie jednak to się nie liczy. Nie mówię już o niczym innym, jak zwykłej siatce, żeby nikt mi nie wchodził na podwórko, żeby nie wchodziły obce koty i psy - mówi pan Piotr. Straty, jakie na terenie posesji pani Marii i pana Piotra wyrządziła trąba powietrzna, widać gołym okiem. Zerwana blacha z dachu, zburzony komin, zniszczone okna. Wnętrze domu wygląda jeszcze gorzej. - Dom w środku też jest zrujnowany. Do nowo wykończonej łazienki wpadło około 300 cegieł, które zburzyły kabinę prysznicową, którą 3 lata temu kupiliśmy za 3 tys. zł. Poza tym nowa pralka automatyczna zgnieciona. Zdążyła wykonać jedno pranie. 90% powierzchni podłóg w domu jest zniszczonych, bo pod parkiet dostała się woda. Powybijane szyby w drzwiach, zniszczone wszystko - mówi pan Piotr, prezentując zrujnowane wnętrze domu. - Poza tym popękane rynny, nie mówiąc już o ogrodzeniu - dodaje pani Maria. Państwo Maria i Piotr swój dom budowali przez dziesięć lat. Wprowadzili się do niego pod koniec czerwca tego roku. W sierpniu wyjechali na wakacje. Wrócili dzień przed katastrofą. - Dziesięć lat ciężkiej pracy zostało zniszczone w dziesięć sekund - podsumowuje pan Piotr. Inny mieszkaniec Gorzkowic też w odbudowie strat musiał liczyć tylko na siebie. W sześcioletnim domu kataklizm zerwał dach, przewrócił ściany szczytowe, powybijał szyby w oknach, zniszczył rynny i przewrócił komin. W tej chwili większość strat naprawił ze środków własnych oraz odszkodowania z ubezpieczenia. Od rządu otrzymał 10 tys. - Ta suma nie wystarczyła mi nawet na naprawę dachu. Za same krokwie zapłaciłem 7 tys. zł, a gdzie reszta? Do tej pory wydałem już ok. 40 tys. zł. Musiałem wziąć kredyt mieszkaniowy w pracy, trochę dostałem z ubezpieczenia, reszta to życiowe oszczędności. Dzięki temu udało mi się naprawić dach przed zimą. Teraz remontuję poddasze. Naprawa jednego pokoju trwa około dwóch tygodni. Z tego, co wiem, spływają już ludziom na konta jakieś transze, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb. Czuję, że nas rząd oszukał. Obiecywali, że dostaniemy 100% zwrotów na odbudowę zniszczeń. W trakcie szacunków okazało się, że wiele elementów nie jest branych pod uwagę. Według rządowych szacunków, rynny czy zwykła siatka są luksusem. Brano pod uwagę tylko podstawowe materiały np. zaprawę armaturową zamiast tynku czy farbę wapienną do malowania wewnątrz pomieszczenia. Tylko kto teraz maluje farbą wapienną? - pyta pan Henryk. Widać, że nie wszyscy poszkodowani mieszkańcy Gorzkowic mieli fundusze własne na odbudowę zniszczeń. W jednym z gospodarstw zerwało aż pięć dachów. Wiatr zmiótł aż cztery dachy z budynków gospodarczych i jeden z domu, który do dziś stoi częściowo przykryty folią. Na podwórku mężczyzna samodzielnie próbuje naprawiać dach jednego ze zniszczonych budynków gospodarczych. Te nie znajdują się na liście obiektów kwalifikujących się do zwrotów na odbudowę. Mieszkanka tego domu i właścicielka jednego z najbardziej zniszczonych posesji w Gorzkowicach już nie chce rozmawiać na ten temat. Brakuje jej słów. Razem z mężem są emerytami. Na odbudowę wzięli mały kredyt. I na tym koniec. Na więcej nie mogą sobie pozwolić. - Byliśmy ubezpieczeni. Tak bardzo zawiodłam się na tej firmie ubezpieczeniowej, że brakuje mi słów. Za dom ubezpieczony na kilkadziesiąt tysięcy otrzymaliśmy niecałe osiem, brak mi słów, nie chce już o tym mówić, nie mam siły. Rządowe pieniądze? Szkoda mówić. Do tej pory nie ma prądu w górnej części domu, dachy nienaprawione, bo nie mamy skąd wziąć pieniędzy. Idzie zima. Nie wiem jak to będzie - mówi załamana kobieta. Poszkodowanym obiecano 100% zwrotów na odbudowę zniszczeń. Na obietnicach się skończyło. Ci zamożniejsi lub bardziej zaradni uporali się z naprawą podstawowych, zniszczonych elementów. Przejeżdżając przez Gorzkowice, można zaobserwować różne formy radzenia sobie ze zniszczeniami. Jedni jeszcze naprawiają dachy, inni mieszkają w barakach. Wśród nich znajduje się mały, murowany domek zupełnie pozbawiony dachu. W sierpniu strażacy przykryli go folią i tak pozostał do dziś. Jego mieszkaniec, samotny mężczyzna, otrzymał jakieś pieniądze od rządu. Co z nimi zrobił? Przepił. Nie wiadomo, czy był to akt rozpaczy, czy zrobił to w ramach buntu. Być może w tej sytuacji to najlepsze wyjście. Ewa Tarnowska