Uczeń ten, absolwent klasy matematyczno-fizycznej, notabene jeden z najlepszych uczniów w szkole, regularnie zdający matury próbne z kilku przedmiotów, których w tym liceum nie brakowało, na powyżej 80% możliwych do uzyskania punktów z zakresu rozszerzonego, nie będzie sklasyfikowany z matury rozszerzonej z j. angielskiego, którą pisał wczoraj, 6 maja. Powodem jest to, że w trakcie egzaminu zadzwoniła u niego komórka. Przepisy zakazują posiadania przy sobie podczas egzaminu maturalnego telefonów komórkowych. Poinformowała o tym przed rozpoczęciem egzaminu komisja. Uczeń komórkę wyłączył, położył na ławce komisji, jak kazano i zaczął pisać. W przerwie egzaminu - bo taka jest, przed przystąpieniem do drugiego zestawu - wziął jednak machinalnie telefon, na korytarzu uruchomił, by sprawdzić, czy ktoś doń nie dzwonił - i schował do kieszeni. Po chwili już nie pamiętał, że ją ma. No i tym razem nie wyłączył... Gdy w drugiej części egzaminu, podczas odsłuchiwania tekstu, jego komórka zadzwoniła, komisja zgłosiła ten fakt dyrekcji, a ta zgodnie z przepisami zaprotokołowała to i przekazała do Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Łodzi. Nie mogło być innej decyzji jak nie zaliczenie egzaminu - gdyż używanie komórki jest traktowane jako przeszkadzanie w przeprowadzeniu matury. Uczeń deklarował zdawanie kilku przedmiotów, rozszerzony angielski zgłaszał jako przedmiot dodatkowy.Pozostałe przedmioty może zdawać - ale nie zaliczona matura z tego jednego znacznie ogranicza paletę uczelni, o przyjęcie na które może się ubiegać. Komórka zaś sygnalizowała tylko SMS. Pisał przyjaciel z innej szkoły. - Skończyłeś już maturę? - pytał. Odpowiedź brzmi dziś: Tak, tę jedną definitywnie.