Idąc do pracy, nie używają perfum i nie wkładają garnituru. Jak pracownicy oczyszczalni ścieków, schroniska dla zwierząt czy szpitala radzą sobie z codziennymi obowiązkami w pracy? Czy nieprzyjemne zapachy i widoki nie robią już na nich żadnego wrażenia? W schronisku Upał i suche powietrze sprawiają, że odurzający zapach schroniska dla bezdomnych zwierząt czuć z daleka. Odchody, karma i naturalna woń zwierząt tworzą specyficzny, ostrą mieszankę, której niektórzy odwiedzający to miejsce nie są w stanie znieść. Pani Maria jednak, która pracuje w schronisku już jedenaście lat, nie zwraca uwagi na nieprzyjemne zapachy i widoki. - To jest schronisko i to normalne, że nie będzie tu jak w perfumerii - mówi pani Maria, nieco zdziwiona pytaniem o zapach. Jest trochę zniecierpliwiona, bo akurat trwa pora karmienia psów. Dla niej to one są najważniejsze. - Nigdy się tej pracy nie brzydziłam i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Gdyby mi nie pasowało, to bym nie pracowała tutaj - mówi pani Maria, uciszając po imieniu szczekające psy. W schronisku jest ich ponad dwieście. Wymagają ciągłej opieki. Często ta praca nie należy do przyjemnych, ale wierna opiekunka czworonogów podchodzi do swojej profesji z pasją. Dla niej najważniejsze są psy. - Tutaj nieraz człowiek się ubrudzi. Psy po operacjach trzeba specjalnie pielęgnować. Często są to psy, które wcale się nie podnoszą i trzeba je wytrzeć, umyć, bo załatwiają się pod siebie. Ale to jest taka praca i ja kocham to, co robię - tłumaczy pani Maria. Kiedy przyjeżdża samochód z rannym psem, natychmiast przerywa rozmowę. Biegnie do czworonoga. Czule mówi do niego, próbuje zmniejszyć jego strach. - Widzi pani, jak go psy pogryzły, znaleźliśmy go na ulicy - tłumaczy, wyciągając z bagażnika auta małego, przerażonego kundelka. - Nie chciałabym innej pracy, tak zostałam wychowana, że trzeba pomagać zwierzętom. Tu pracuję, bo tutaj potrzeba ludzi, którzy to czują, nie trzeba im mówić, co mają robić, no i kochają zwierzęta. Te psiaki tyle w swoim życiu wycierpiały, często bite, katowane przez ludzi, muszą u nas znaleźć schronienie - mówi pani Maria. - Mamy teraz porę karmienia - dodaje, wskazując na innych pracowników schroniska, którzy wożą jedzenie w taczkach i za pomocą wiader wlewają burą ciecz każdemu czworonogowi do miski. - Czym ja się tu zajmuję? Wszystkim! Swoją pracę zaczynam rano od przejścia się po schronisku. Sprawdzam, czy nic się nie dzieje. Zazwyczaj tak jest, że każdy pies wychodzi na powitanie. Jeśli nie, oznacza, że jest chory, że coś mu jest - opowiada, kierując się w stronę "szpitalika" dla zwierząt. Dla nieprzyzwyczajonych, zapach trudny do zniesienia. Dla pracowników schroniska to normalny stan rzeczy. - Musiał mieć amputowaną nogę - mówi, wskazując na leżącego kundelka, przytula go głaszcze, tłumaczy, że niedługo wyzdrowieje. Pani Maria ma na sobie, jak to sama nazywa, "psie ubranie", brudne ciuchy przeznaczone do wkładania w godzinach pracy. - Jak są już bardzo brudne, to zabieram do domu, żeby uprać. Mówi, że rodzinie nie przeszkadza, że pracuje w takim miejscu. - Moja córka zaczęła przychodzić i pomagać mi w schronisku, kiedy miała siedem lat. Też kocha zwierzęta - dodaje. Od razu widać, że praca w schronisku nie jest dla pani Marii zwykłą pracą, bo jak sama twierdzi, dostaje za to zaledwie siedemset złotych miesięcznie. To raczej sposób na życie. Wielu mogłoby się wydawać, że w tej pracy najtrudniejszy jest zapach czy niemiłe widoki. - Najgorsza jest śmierć psów i ta nasza bezradność. Czasem przyjeżdżają do nas psy z wypadku, z wnętrznościami na wierzchu, z urwanymi łapkami, często wtedy nie ma dla nich ratunku i trzeba je uśpić. Ja jestem przy śmierci prawie każdego naszego psa. Nieraz widziałam, jak płaczą. One wszystko przeczuwają. Na tę bezradność wobec nich nie umiem się uodpornić - mówi i biegnie do "portierki" - pomieszczenia, gdzie znajduje się telefon, kanapa, stół i mnóstwo psów, które z jakiegoś powodu nie mogą być w boksie. Czasem są chore, czasem za małe, by mieszkać w budzie. Wielu ludzi nie zniosłoby zapachu tu panującego.