Trzej łodzianie: Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż wyruszyli w połowie maja. Przez siedem miesięcy wędrowali przez Syberię, Mongolię, Chiny, Nepal i Indie, przez tajgę, pustynię Gobi, Tybet i Himalaje. Wędrowali pieszo, jechali konno i na rowerach. Pokonali około 8 tys. kilometrów. Do Polski wrócili w czwartek wieczorem. - To nie była zwykła wyprawa o charakterze podróżniczo-sportowym. Nie o to nam chodziło, by się sprawdzić, czy podołamy. Chcieliśmy pokazać, że są takie wartości jak historia, jak patriotyzm, jak bohaterowie, jednak nie w sposób nudny taki jak na spotkaniach, konferencjach. Chcieliśmy pokazać ją poprzez przygodę i pasję - powiedział dziennikarzom przed spotkaniem z prezydentem Bartosz Malinowski. Podczas wyprawy podróżnicy zbierali materiały do filmu dokumentalnego poświęconego Witoldowi Glińskiemu. Wiosną spotkali się z nim w Wielkiej Brytanii. "Hart ducha, odwaga i męstwo, a przede wszystkim wielkie pragnienia wolności. Czy może być lepszy materiał na romantyczną, epicką opowieść? Szczególnie, jeśli jest ona prawdziwa" - taki wpis umieścili podróżnicy na swoim blogu poświęconym wyprawie. Witold Gliński pochodzi z Wileńszczyzny. Po wybuchu II wojny światowej został wywieziony do Rosji. Więziony na moskiewskiej Łubiance w wieku niespełna 17 lat skazany został na 25 lat ciężkiej pracy przymusowej. Łagier, do którego trafił, był odległy o ponad 2,5 tys. km od granicy ZSRR z Chinami. W lutym 1941 r. Gliński uciekł podkopując się pod obozowym ogrodzeniem w czasie śnieżnej zamieci. Żona komendanta łagru - w zamian za to, że naprawił jej radio - dała mu ciepłe buty i ciepłą odzież; zdobył także siekierę i nóż. Wraz z nim korzystając z podkopu zbiegło 6 współwięźniów. Uciekinierzy szli blisko rok. Tropieni przez NKWD, zmagali się z dziką syberyjską przyrodą: rzekami, dzikimi zwierzętami i ekstremalnymi mrozami. Jedli korę z drzew, trawę, robaki, węże. Gdy znaleźli się na pustyni, prawie umarli z pragnienia. Do Kalkuty dotarli - po 11 miesiącach marszu - ostatkiem sił: wychudzeni, zawszeni, z długimi brodami. Ubrania wisiały na nich w strzępach. Marsz przeżyło czterech ucieknierów. Pomimo straszliwych przeżyć zaraz po dojściu do zdrowia Gliński wrócił do Europy, w Wielkiej Brytanii zaciągnął się do polskiej armii. Został ranny podczas lądowania w Normandii. Po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii. Ucieczka z łagru została opisana w 1955 roku w wydanej w Wielkiej Brytanii książce "Długi marsz". Jej autorem był oficer armii Andersa, Sławomir Rawicz, który twierdził, że to właśnie on kierował grupą zbiegów. Książka została przetłumaczona na 25 języków. - Było nam dużo łatwiej. Nie próbujemy nawet porównywać się z uciekinierami. Wszędzie mogliśmy liczyć na pomoc, nie dalibyśmy rady pokonać tej trasy w takich warunkach jak oni - powiedział Filip Drożdż. Wspominając początek wędrówki przez Syberię mówił, że wszyscy ich ostrzegali przed niedźwiedziami, pytali, czy mają z sobą broń. - Na szczęście nie była to wczesna wiosna, niedźwiedzie nie były głodne - zaznaczył. - Spaliło nas słońce w Tybecie. Zaprawiły nas rzeki w tajdze. Wracamy twardsi niż wyruszaliśmy - dodał Tomasz Grzywaczewski, pomysłodawca wyprawy. Witając się w podróżnikami prezydent Komorowski nie krył podziwu dla nich. Przyznał, że sam chciał wyprawić się na Syberię i popłynąć łodzią tamtejszymi rzekami. Tomasz Grzywaczewski jest studentem prawa, a z pasji dziennikarzem i podróżnikiem, Filip Drożdż - studentem Wydziału Operatorskiego PWSFTviT w Łodzi i grafiki na ASP w Krakowie, a Bartosz Malinowski jest organizatorem wypraw po Azji.