Jak poinformowała we wtorek podinsp. Joanna Kącka z łódzkiej policji, na policyjny telefon alarmowy zadzwoniła kobieta, która powiedziała, że była świadkiem porwania i opisała jego przebieg. Z jej relacji wynikało, że na ulicy Granicznej na obrzeżach Łodzi kilku mężczyzn w kominiarkach siłą wyciągnęło kierowcę z zaparkowanego auta i odjechało z nim swoim samochodem. Jeden z zamaskowanych mężczyzn poprowadził samochód pokrzywdzonego. - Sprawa wyglądała bardzo poważnie i tak też została potraktowana przez policję. Natychmiast wszczęto procedury zmierzające do ustalenia właścicieli obu samochodów. Do radiowozów przekazano komunikaty i rozpoczęto poszukiwania, w które zaangażowano służby prewencyjne i pionu kryminalnego - relacjonowała Kącka. Po czterech godzinach policjanci dotarli do mężczyzny, na którego firmę zarejestrowany był fiat. Okazał się nim wujek rzekomo porwanego, który wyjaśnił, że uprowadzenie było zaplanowanym żartem związanym z wieczorem kawalerskim 25-latka. Policjanci skontaktowali się z nim. Mężczyzna telefonicznie potwierdził, że nic mu nie grozi. "Porwanie" okazało się wstępem do imprezy kawalerskiej w ośrodku w Sulejowie, gdzie aktualnie przebywał. Miejscowi policjanci dotarli do 25-latka i po przesłuchaniu w komisariacie mógł on rozpocząć swój wyjątkowy wieczór. - Jego znajomi najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji swojego nieprzemyślanego żartu. Uruchomiono policyjne procedury, w które zaangażowano wielu funkcjonariuszy. Gdyby taką sytuację na ulicy zauważył patrol policji, mogło to zakończyć się znacznie poważniej - zaznaczyła Kącka.