Wszystko wyszło na jaw, kiedy zza drzwi komórki zaczął wydobywać się dym. Strażacy znaleźli na wewnątrz 200 różnych niebezpiecznych substancji - stężonych kwasów, rozpuszczalników, utleniaczy i trucizn. Biegli orzekli, że przyczyną pożaru były prawdopodobnie utleniające się opary kwasu azotowego, który wyciekł z pękniętej butelki. W piwnicy znajdowało się 17 litrów różnych rozpuszczalników i 18,5 kg silnych substancji utleniających, które wchodzą w skład materiałów wybuchowych i pirotechnicznych. Według biegłych, w razie pożaru mogły one eksplodować i wydzielać silnie toksyczne gazy. Dziś sędzia Piotr Augustyniak uznał, że kara roku w zawieszeniu w zupełności wystarczy, by nauczyć mężczyznę - pracownika naukowego Politechniki Łódzkiej - ostrożności i wyobraźni. Sąd zmienił też kwalifikację czynu. - Nie ma tutaj racjonalnych podstaw do przypuszczeń, że oskarżony chciał spowodować katastrofę lub nawet się na nią godził - uzasadniał wyrok sędzia Augustyniak. - Oznaczałoby to możliwość wyrządzenia krzywdy ludziom dla niego najbliższym, także własnej matce. Natomiast to, że zgodził się na spowodowanie bezpośredniego niebezpieczeństwa takiej katastrofy, to - zdaniem sądu - zostało udowodnione choćby samym faktem przechowywania w piwnicy niebezpiecznych substancji. Tutaj łagodność sądu się skończyła. Oskarżony został ukarany za lekkomyślność i niedbalstwo. Sędzia nazwał go "hobbystą ze zbyt małą wyobraźnią". Daria Grunt RMF Łódź