Po raz pierwszy w środowisku akademickim zawrzało po ministerialnej nominacji rektora nowego Uniwersytetu. Władze obu łódzkich szkół medycznych ustaliły, że rektorem będzie aktualnie urzędujący szef cywilnej akademii. Minister zdrowia, Mariusz Łapiński na przekór uczelnianym władzom w ostatniej chwili mianował jednak kogo innego. Wraz z nominacją w teczce do Łodzi dotarł statut Uniwersytetu Medycznego, który wywołał jeszcze większą burzę. Przeciwko kilku punktom statutu, budzącym już wcześniej kontrowersje, zaprotestował dziś Senat łódzkiego Uniwersytetu Medycznego - podobnie jak wcześniej sprzeciwił się sposobowi, w jaki wybrano nowego rektora. W czasie kilkumiesięcznych prac nad nową uczelnią kadra akademii medycznej zabiegała o poprawki w statucie. Najwięcej kontrowersji wzbudziło to, że minister narzucił uczelni, ilu nauczycieli akademickich może zatrudniać - 6. Temu punktowi najbardziej sprzeciwiał się niedoszły rektor prof. Tadeusz Robak. Zdaniem władz uczelni to ograniczenie oznacza, że z ponad 900 pracowników naukowych pracę może stracić 168 profesorów i lekarzy. Ale to nie koniec wątpliwości wokół statutu. W dokumencie nie zostało bowiem określone, co od października stanie się z kilkunastoma klinikami działającymi w szpitalach nienależących akademii. W praktyce mogą działać nielegalnie albo wcale. Władze cywilnej akademii wysłały protest do premiera Leszka Millera, uznając obecny statut za zagrożenie dla nowego uniwersytetu.