Jak powiedziała Beata Aszkielaniec z łódzkiego NFZ, w Łodzi do tej pory umowy z funduszem podpisało ponad 950 aptek i punktów aptecznych. Według funduszu apteka, która zawarła z nim umowę na realizację recept refundowanych, nie może odmówić realizacji z powodu braku na recepcie informacji o stopniu refundacji lub identyfikatora oddziału NFZ. W jednej z aptek w centrum Łodzi powiedziano, że wydawane są leki ze zniżką, ale dopiero po weryfikacji, czy kupujący ma ważne ubezpieczenie. - Jeśli to sprawdzimy, sprzedajemy lek ze zniżką. Jego refundowana odpłatność jest zamieszczona w tabeli ministerialnej. Jeśli lek ma jeden stopień refundacji, nie ma problemu, jeśli jest ich więcej, to - zgodnie z rozporządzeniem - klient płaci najwyższą odpłatność określoną w wykazie - powiedziała kierowniczka placówki. W innej placówce poinformowano, że część osób, które miały recepty bez numeru oddziału NFZ i nie mogły potwierdzić, że są ubezpieczone, odsyłane były do lekarza. Jeszcze innym, którym lek nie jest potrzebny od zaraz, proponowano, aby "poczekały kilka dni, bo może coś się zmieni". Tylko w jednej z aptek powiedziano, że pojawiła się recepta, na której lekarz wypisał wysokość refundacji. Zdecydowana większość osób, z którymi rozmawiała, oceniła sytuację jako "nie do przyjęcia". Farmaceuci przyznali, że recepty są wypisywane na starych drukach, bo te są ważne do końca czerwca. Jak informuje łódzki NFZ, pacjent, któremu apteka odmówiła realizacji prawidłowo wystawionej recepty, powinien skontaktować się z funduszem. Z kolei na stronie internetowej łódzkiego NFZ jest lista aptek, w których można realizować recepty na leki refundowane. Jeden z lekarzy, z którymi rozmawiała PAP, przyznał, że stawia na receptach stempel "refundacja do decyzji NFZ". - Nie moją rolą jest sprawdzanie, czy pacjent ma prawo do leku refundowanego, czy nie. Jestem od leczenia, a nie od określania wysokości refundacji - dodał. Inny lekarz przyznał, że zapisuje leki, które nie są refundowane, bo dzięki temu uniknie ewentualnych restrykcji.