Karmi, kąpie, usypia, gra z dziećmi w berka, dla synów organizuje dzikie wypady w góry, a dzieci codziennie organizują mu "Powrót taty" jak u Mickiewicza. Z okazji Dnia Ojca Leszek Heinzel opowiada, jak to jest być współczesnym ojcem, ojcem sześciokrotnym. Małżeństwo nowoczesne - małżeństwo bezdzietne - Kiedy poznałem Alę, moją żonę, początkowo zaplanowaliśmy, że nie będziemy mieć dzieci w ogóle, że niby będziemy takim nowoczesnym małżeństwem. Ale ten pomysł szybko został zapomniany, bo urodził się Piotrek, nasz najstarszy syn. Byliśmy młodym małżeństwem, młodymi ludźmi i przestraszyła nas ta nowa rola. Dlatego postanowiliśmy, że będziemy mieć tylko jedno dziecko i... urodził się Maciek. Po Maćku worek się rozwiązał i pojawiła się Julka, potem Leszek, Franek i czekamy jeszcze na córkę, która urodzi się we wrześniu. Większość naszych dzieci była zaplanowana, rodziły się średnio co pięć lat - mówi Leszek Heinzel. Okazało się, że państwo Heinzlowie nowoczesność zaczęli widzieć inaczej. Według nich nowoczesny ojciec to taki, który przede wszystkim z dziećmi JEST. Spędza z nimi czas, jest autorytetem i przyjacielem. Statystycznie: 7 minut dziennie dla dzieci Statystycznie współczesny ojciec spędza ze swoimi dziećmi około 7 minut dziennie. Jeśli brać by pod uwagę takie kryterium, to Leszek Heinzel typowym współczesnym ojcem nie jest. - Czas spędzony z moimi dziećmi to... normalne życie. Jeździmy razem na wakacje (mamy specjalny, siedmioosobowy samochód na rodzinne wypady), dla starszych chłopaków organizuję dzikie, męskie wypady w góry. To czas tylko dla nas. Zabieramy ze sobą nóż, paczkę zapałek, auto i parę złotych do kieszeni. Oni mają frajdę, a ja realizuję swoje chłopięce marzenia. To ważne dla facetów, by mieli taki własny świat i co jakiś czas mogli oderwać się od rzeczywistości, od codzienności. Piotrek jest już dorosłym facetem, studentem medycyny, usamodzielnił się. Kiedy mieszkał w domu, uprawialiśmy razem sport. Teraz trenuję Maćka, biegamy razem. Z młodszymi gram w berka i mam szczególne obowiązki wobec najmłodszego Franka. Fafa (tak na siebie mówi) ma dopiero dwa i pół roku. Mamy swoje codzienne rytuały. Karmię go, przygotowuje dla niego posiłki, kąpię i usypiam. Wieczorami, kiedy przychodzi pora spania, idziemy do pokoju, włączamy muzykę i mamy taki swój czas. Z całą rodziną jadamy wspólne posiłki i to są też nasze wspólne chwile. W weekendy ja przygotowuję śniadania dla całej rodziny, by żona, wstając rano, mogła poczuć się jak księżniczka. Zresztą jak ma się tak dużą rodzinę, to inaczej się nie da. Trzeba współgrać ze sobą, bo duża rodzina to taka machina, w której wszystko musi działać i każdy ma w niej swoje ważne miejsce. Musimy się ze sobą komunikować, spędzać razem czas. Na razie jest ich pięcioro, ale już za chwile będzie szóstka. No i oczywiście tatuś rozstrzyga wszystkie spory między dziećmi. A zawsze coś się dzieje. Julka ma kota, persa, którego chłopaki często prześladują razem z naszym psem. Często jeden drugiemu przeszkadza w grze. No i często muszę wkroczyć ja. Porządek udaje mi się utrzymać dzięki mojej zasadzie, że nigdy prośby nie powtarzam dwa razy. Mówię raz, bo gdybym po piętnaście razy mówił to samo do jednego dziecka, razy pięcioro dzieci, musiałbym nadawać non stop. Chodziłbym tylko i gderał: "zostaw to", "nie ruszaj tamtego"... Jak proszę, by dziecko nie właziło gdzieś, a ono wchodzi, to drugiego ostrzeżenia nie ma. Jest ściągane siłą, no i oczywiście jest protest i ryk. Mówię raz i to działa zazwyczaj, inaczej byśmy "zginęli". Wszystko musi się jakoś poukładać. Wychodzę z takiego założenie, że skoro Bóg dał nam tyle "dzieciorów", to teraz musi pomóc je nam wychować. I pomaga - mówi Leszek Heinzel. - Mój mąż ma niesamowite relacje z naszymi dziećmi. Te relacje są szczególne, ponieważ Leszek musi dostosować się nie tylko do ich charakteru, ale też indywidualnych potrzeb i przede wszystkim wieku. Najstarszy syn ma 21 lat, a najmłodszy 2,5 roku. Gra w berka przeplatana dowcipami, rozmowami na tematy historyczne, słuchanie muzyki klasycznej, niedzielne msze św., czy też rozmowy na temat życia i stawiania czoła dorosłości. Poza tym są jeszcze wakacyjne surwiwale w Bieszczadach, ale Leszek też karmi, kąpie, tuli do snu najmłodszego syna, no i oczywiście jest głównym organizatorem wszystkich wakacji. Zawsze wybiera atrakcyjne trasy rowerowe lub samochodowe, przy czym pracuje też zawodowo - mówi o mężu Alicja Heinzel. Ojciec czuły, ojciec wymagający Leszek Heinzel to typowy współczesny tata. - Leszek chyba niezbyt pasuje do współczesności, ponieważ dewiza, którą się kieruje w życiu, nie wpisuje się zbyt dobrze w kanony dzisiejszego świata. Mój mąż uważa, że: "jak Bóg na pierwszym miejscu, to i wszystko na swoim miejscu". Stara się, jak tylko potrafi, przekazywać najważniejsze wartości naszym dzieciom, głównie poprzez wspólną wieczorną modlitwę czy po prostu rozmowy przy herbacie czy melisie. Trudno posądzić mnie o obiektywizm, ale o Leszku jako o ojcu i mężu mogę powiedzieć, że jest czuły, troskliwy (czasem nawet za bardzo), zapobiegliwy i dowcipny. To przyjaciel, na którym można polegać. Oczywiście jest centralną osobą w rodzinie - mówi Alicja Heinzel. - Jestem głową rodziny. Jestem najważniejszy i to jest siłą napędową dla żony i dzieci. Mamy duży stół w domu, siadamy przy nim wspólnie, ja zawsze rozpoczynam modlitwę. Każdy w naszej rodzinie ma swoje miejsce i spełnia bardzo ważna rolę, ale musi być ta centralna postać. Jakim jestem ojcem? Jestem ojcem stanowczym. Rozmawiam z dziećmi. One już w młodym wieku wiedzą, że uczą się dla siebie i jak będą pracować, to w przyszłości coś osiągną. One to zrozumiały i nie ma problemu z odrabianiem lekcji. Same to robią z małym nadzorem babci, emerytowanej nauczycielki. Chyba zadziałało. Piotrek studiuje medycynę, Maciek walczy o dobre liceum, Julka zdała ostatnio egzamin w szkole muzycznej na piątkę, a Leszek najlepiej z klasy napisał egzamin dyrektorski (ale za to jest bardzo niegrzeczny, nauczyciele mają go dość). Oczywiście w relacjach rodzinnych można mówić frazesy o miłości, odpowiedzialności, ale to są oczywiste rzeczy. Dla mnie jako dla ojca najważniejsze jest, by być razem. W życiu jest różnie: raz się układa, raz się nie układa, a rodzina zawsze powinna tworzyć wspólną siłę, zwłaszcza taka, jak nasza, wielodzietna - mówi Leszek Heinzel. - Wiele razy zastanawiałam się, jak mój mąż to robi, że wszyscy czują się przy nim tacy kochani, bezpieczni, zauważeni i docenieni... Dla każdego ma czas i nikogo nie pomija. Ale nie jest tylko tak słodko i różowo. Mąż jest ojcem czułym, ale z zasadami. Choć opiekuńczy, to jednak wymagający lojalności i odpowiedzialności. On bardzo ceni prawdomówność i honorowe rozwiązania. Dzieci nasze wiedzą, że ich tatuś, choć dobry i czuły, od każdego wymaga przestrzegania reguł i zasad obowiązujących nie tylko w naszym domu. To działa. Kiedy mąż wraca z pracy, dzieci biegną galopem, otwierają mu bramę, witają go - mówi Alicja Heinzel. - Tak. Codziennie mam taki "Powrót taty" jak u Mickiewicza - dodaje Leszek Heinzel. Wyjazd syna - trauma dla ojca Więzi między matką a dziećmi i między ojcem a dziećmi różnią się w rodzinie Heinzlów. Wydawałoby się, że to matki najbardziej cierpią z powodu opuszczenia gniazda rodzinnego przez dzieci. Okazuje się, że ojcowie też to przeżywają. Każdy na swój sposób. - Największą traumę jako ojciec przeżyłem, kiedy nasz najstarszy syn się usamodzielnił i wyprowadził. Kiedy wyjechał na studia, nie mogłem tego znieść. Pomyślałem - zabrali mi dziecko. Nie byłem na to emocjonalnie przygotowany. Wieczorami nie mogłem się pozbierać, chowałem się przed żoną i płakałem. Myślałem, że jestem taki ura bura, twardziel, a tu tak. Do tej pory jak o tym mówię to się wzruszam. Bardzo mi pomagał, mieliśmy swoje męskie wypady, rozmowy... Ale on oczywiście cieszy się ze swojej samodzielności - mówi Leszek Heinzel. Dzień Ojca u państwa Heinzlów pewnie będzie taki, jak zwykle. Z życzeniami, uściskami, laurkami. - U nas tak naprawdę codziennie mamy Dzień Matki i Dzień Ojca - mówi Leszek Heinzel. - Na koniec chciałabym życzyć mojemu mężowi zdrowia, cierpliwości i wszystkiego, co sobie wymarzy. Dziękujemy Ci Tatusiu za to, że po prostu JESTEŚ - mówi Alicja Heinzel. Ewa Tarnowska-Ciotucha