To jeden z najgłośniejszych przejawów kryzysu gospodarczego. Łódzka spółdzielnia mieszkaniowa Czerwony Rynek straciła około pół miliona złotych, bo jej zarządy grały na giełdzie pieniędzmi spółdzielców. Jeśli giełdowe indeksy się nie odbiją, zimą może tam zabraknąć na ogrzewanie bloków. Zaczęło się od tego, że jeden z poprzednich prezesów ulokował kilka milionów w funduszach inwestycyjnych. Udanie, bo szybko zarobił 400 tys. zł. Jego następca chciał być równie skuteczny. W 2007 r. zagrał va banque i zainwestował w fundusze 8 milionów. Niestety, zrobił to u szczytu hossy i zarobił już tylko 23 tysiące. Potem indeksy zaczęły spadać, a Czerwony Rynek tracić pieniądze. Prezesi szybko spieniężyli połowę udziałów w funduszach, tracąc ponad 200 tysięcy zł. Odkuć próbowali się na spółdzielcach, podnosząc czynsz. Teraz spółdzielnia ma kolejnego prezesa i nadal trzyma aktywa funduszy inwestycyjnych, za które zapłaciła 4 miliony zł. Gdyby je teraz sprzedała, straty sięgnęłyby pół miliona. Na pikującej giełdzie stracili też drobniejsi gracze. Jak pan Sylwester spod Łodzi, właściciel skupu złomu, któremu w kilka dni rozpłynęło się 150 tysięcy złotych. - Na początku się załamałem. Ale trudno, to jest jak poker. Raz się wygrywa, raz przegrywa. Poczekam aż giełda odbije się od dna - planuje gracz. Kryzys? Będzie trudniej Skutki kryzysu na pewno odczują też ci łodzianie, którzy zamierzają w najbliższej przyszłości wziąć kredyt na zakup mieszkania lub budowę domu. Powód? Kryzys "potrząsnął" również polskim rynkiem kredytów i banki, dotąd chętnie rozdające pieniądze na cele mieszkaniowe, teraz zaostrzają politykę. - To ogólny trend na rynku. Teraz trzeba spodziewać się albo żądania wkładu własnego, albo ostrzejszych kryteriów przyznawania kredytu - podkreśla Anna Szepke-Krzyżaniak, specjalistka PR w DomBanku. W jej banku od poprzedniego poniedziałku kredyt można uzyskać tylko pod warunkiem udokumentowania wkładu w wysokości 20 procent wartości inwestycji przy kredycie we frankach szwajcarskich i 10 procent przy kredycie w złotówkach. Bankowcy ostrzegają też, że wzrosną marże banków, co przełoży się na wyższe raty. Wpływ na wysokość rat walutowych ma też słabnąca w kryzysie złotówka. Jednak ostrzejsze kryteria w bankach mogą powodować spadek cen nieruchomości na rynku wtórnym. - Do Łodzi kryzys przyjdzie z opóźnieniem, zresztą do nas wszystko przychodzi z opóźnieniem - przyznaje Tomasz Błeszyński, ekspert rynku nieruchomości. - Realne zmiany będą odczuwalne po Nowym Roku. Właśnie wtedy należy liczyć się ze spadkami cen używanych mieszkań do 2,5-3 tys. zł za metr kwadratowy. Korekty będą też musieli wprowadzić deweloperzy. Tomasz Błeszyński przewiduje spadki cen o co najmniej 10 proc. Kryzys? Nie widzę W Łodzi strach przed utratą oszczędności przyspieszył decyzję o kupnie lub wymianie samochodu. Skąd ten wniosek? Z deklaracji branży motoryzacyjnej. - Nie widzimy kryzysu, wręcz przeciwnie sprzedaż się zwiększyła - mówi Sławomir Bartczak z firmy Citroen Kubiak. - Dzieje się tak zapewne dlatego, że kredyty samochodowe na razie nie zdrożały. Banki nie zmieniają wciąż systemu kredytów konsumenckich, zatem kłopoty omijają, przynajmniej na razie, handel detaliczny. Również ten najdroższy - wyszukanej elektroniki. - Na razie nie zauważamy zmian, choć i detal może poczuć kryzys - dodaje Rafał Masny z łódzkiego sklepu Telnet, zajmującego się sprzętem RTV. No i nie widać wielkiego ruchu w sklepach jubilerskich, choć eksperci finansowi przekonują do inwestowania w złoto i biżuterię. - Może to ma sens, ale my nie zauważamy wzmożonego ruchu - przyznaje Andrzej Wroński z łódzkiej firmy A&A. Kryzys? Bez paniki Zaniepokojeni czują się też pracownicy światowych koncernów, które w Łodzi mają swoje fabryki. Jak mantrę powtarzają ekonomiczne hasła związane ze światową recesją: cięcie kosztów, redukcja pracowników, zmniejszanie produkcji i nakładów na inwestycję. Ale przedstawiciele obecnych w Łodzi globalnych koncernów mówią jednym głosem: bez paniki! - Restrukturyzujemy firmę, ale robimy to systematycznie od 2007 roku, gdy na fotel prezesa po przerwie wrócił Michael Dell - mówi Rafał Branowski, rzecznik Della. - Zmiany nie mają nic wspólnego z kryzysem, są zaplanowanym i długofalowym działaniem. Nie przewidujemy żadnych nerwowych ruchów w naszej łódzkiej fabryce. W podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele naszego zagłębia AGD. - Nasza firma w Łodzi jest w dobrej kondycji. W dwóch zakładach zatrudniamy dziś 2700 osób. To najwyższy poziom zatrudnienia w dziewięcioletniej bytności w Łodzi. Realizujemy zamówienia pochodzące nie tylko z rynku polskiego. Z naszego punktu widzenia możemy mówić tylko o wzroście - mówi Zygmunt Łopalewski, rzecznik Indesit Company Polska. - Oczywiście utrzymujący się globalny kryzys może mieć negatywny wpływ na kondycję firm. Jednak najnowsze analizy pokazują, że wpływ ten na polską gospodarkę będzie relatywnie mniejszy, niż w przypadku innych państw. Patrząc przez pryzmat naszej obecnej kondycji, jesteśmy optymistami. Optymistycznie brzmią też deklaracje koncernu Bosch&Siemens. - Nie boimy się kryzysu. Mamy długoterminowe kontrakty, a sprzęt produkowany w Łodzi eksportujemy na cały świat. Do tego mamy możliwość regulowania produkcji i eksportu. Zresztą w Polsce cały czas jest świetna koniunktura. W tym roku zwiększyliśmy sprzedaż o dziesięć procent. Kolejny rok zapowiada się równie dobrze. W związku z tym krajowy rynek jest dla nas coraz ważniejszy - mówi Andrzej Maślanka z biura prasowego firmy. Andrzej Adamczewski, Michał Bogusiak