Ale to nie koniec ciekawostek - królowe piękności postanowiły stworzyć swoisty klub, który ma zbierać się przynajmniej raz do roku. Oczywiście w Łodzi, na polu golfowym pani Kariny. W tym roku przy ul. Łagiewnickiej na pewno pojawi się Ewa Wachowicz, miss i była rzeczniczka rządu Waldemara Pawlaka. Trwają także rozmowy z Anetą Kręglicką, która być może przyjedzie do Łodzi. Kolejka po lycrę Piękne panie w kwietniu będą grać w golfa i promować książkę warszawskiej dziennikarki Ewy Wojciechowskiej "Miss Polonia. A jednak warto...". Każda królowa opowiada tam o swoim życiu, są zdjęcia z czasów konkursu i współczesne. A Karina Wojciechowska-Wieczorek ma co opowiadać, choćby o tym, jak trafiła z Mysłowic do Łodzi. No i te fotki... - Coś strasznego. Miałam wtedy kręcone włosy, panowała inna moda - śmieje się najpiękniejsza Polka 1991 roku. - Wyglądałyśmy wszystkie bardzo naturalnie, bo nie było takich możliwości jak dziś, choćby doklejenia sobie paznokci, rzęs czy przedłużenia włosów. Kłopot był też z fajnymi ubraniami. Przyszła miss po rajstopy z lycry musiała pojechać do Warszawy, tam w kolejce odstała swoje, żeby kupić dwie pary, wymagane przez organizatorów konkursu. A dzisiejsza norma, czyli solarium? Do jedynego zakładu z opalającym łóżkiem w Katowicach były zapisy, a na seans trzeba było długo czekać. Ale 19-letniej wówczas pani Karinie udało się zdobyć koronę najpiękniejszej. Z całego konkursu najlepiej zapamiętała... niedociągnięcia i podróże po całym świecie. Dzisiejsza miss - łodzianka Barbara Tatara - ma opiekę, suknie, stroje, pomoc. - Zazdroszczę jej tego. Ale tak niegroźnie - uśmiecha się Karina Wojciechowska. A podróże? - Zwiedziłam pół świata. Gdyby nie konkurs pewnie nie ruszyłabym się z blokowiska w Mysłowicach - mówi. Nagroda za zwycięstwo: peugeot 605, wówczas jedno z kilku w Polsce takich aut. Za kierownicę luksusowej limuzyny przesiadła się z malucha i jeździła nią "do zdarcia". No i w konkursie poznała dwie dziewczyny, przyjaciółki do dziś. Serce mam śląskie Równo dziesięć lat temu - w 1998 r. - los rzucił Karinę Wojciechowską do Łodzi. Wyszła za mąż za Rafała Wieczorka, który pracował na Śląsku, a w Łodzi w okolicach Lasu Łagiewnickiego miał rodzinny dom. - Jednego dnia powiedział - pakuj się, przenosimy się - opowiada. Na Śląsku zostali przyjaciele, rodzina, w Łodzi był tylko duży, od dawna niezamieszkany dom, obok którego po jakimś czasie państwo Wieczorkowie zorganizowali strzelnicę golfową z kilkoma torami do gry. Ale na początku przed samotnością i depresją uratowała ją pierwsza łódzka koleżanka, która pokazała gdzie jest sklep, szewc, dentysta. No i zabrała na Piotrkowską. Potem, już z dziećmi w wózku, często przyjeżdżała na najsłynniejszą ulicę Łodzi. Pospacerować, popatrzyć na innych, obejrzeć kamienice, albo usiąść na kawie w ogródku. Uczucie do miasta przyszło samo. - Dziś bardzo kocham Łódź i nie ma siły, która spowodowałaby, żebym się stąd wyprowadziła - podkreśla. - Łódź jest moim miastem, Piotrkowska moją ulubioną ulicą. Tu walczę ze smutkami, tu przyprowadzam znajomych. Opracowałam nawet cały program zwiedzania Łodzi. Jestem łodzianką, ale serce mam śląskie. A objawia się to choćby gwarą (tak rozmawia z rodziną). Jest jeszcze pichcenie specjałów rodem ze Śląska. To rolady, kluski, kapusta zasmażana. - Jestem kurą domową i to uwielbiam - przyznaje pani Karina. - Kocham siedzenie w kuchni, sprzątanie i niańczenie dzieci. Mam 11-letniego syna Wiktora i o dwa lata starszą Martynę. W swoich planach ma pomysł na książkę. Nie o wyborach, ani swoim życiu, a o każdej kamienicy na Piotrkowskiej i losach jej mieszkańców. Karina Wojciechowska-Wieczorek jest przecież łodzianką.