37 harcerzy, w wieku od 14 do 16 lat, ich rodzice i opiekunowie przeszli w weekend prawdziwą szkołę przetrwania. Niedoszli obozowicze... dwa dni z przerwami koczowali przed Pałacem Młodzieży w Łodzi - informuje "Express Ilustrowany". Młodzież ze szczepu harcerskiego "Jodły" hufca Łódź Polesie, w sobotę o 6 rano miała wyjechać na trzytygodniowy obóz harcerski do Wenecji koło Morąga. W ponad siedmiogodzinną podróż wyruszyła jednak dopiero... 30 godzin później. Na miejsce zbiórki podstawiano po kolei trzy autokary, ale każdy z nich miał usterki uniemożliwiające bezpieczną podróż. Dopiero czwarty pojazd, z innej firmy przewozowej, zabrał w niedzielę w południe harcerzy na Mazury. - To są jawne kpiny - denerwuje się Joanna Anforowicz, mama Justyny. O szóstej rano w sobotę po dzieci przyjechał autokar z łysymi oponami, niesprawnymi hamulcami i odpadającym błotnikiem. Policjanci odesłali go do naprawy. Około godz. 11 miał wrócić, niestety okazało się, że naprawy nie da się wykonać w kilka godzin. Zamówiono więc kolejny autokar, który miał być pod pałacem około 15-tej. Ale ten także miał niesprawne hamulce i jakiś wyciek. Umówiono się więc na kolejną zbiórkę w niedzielę o 8 rano. I znów klapa. Kontrola policyjna wykazała, że trzeci autokar też jest niesprawny i na dodatek ma niekompletne dokumenty. Sprawny autokar, wynajęty z innej firmy, przyjechał po harcerzy dopiero około godz. 12. - Na szczęście moi podopieczni mieszkają w Łodzi, w większości na Retkini, i po każdej nieudanej próbie odjazdu wracali do domów, więc nie siedzieli tu cały czas - mówi komendantka obozu, druhna Anna Omiecińska. "To cud, że w niedzielę, w środku wakacji, udało mi się wynająć jakikolwiek autokar" - dodaje zdenerwowany Mieczysław Mika, komendant hufca Łódź Polesie, który przyjechał z kierowcami i sprawnym autokarem pod pałac. Właściciel firmy przewozowej był wczoraj nieuchwytny, a kierowca jednego z niesprawnych autokarów na widok reporterów "Expressu Ilustrowanego"... wsiadł do pojazdu i szybko odjechał.