Jak powiedziała w piątek szefowa związku zawodowego pielęgniarek i położnych w placówce Iwona Darmach, rozmowy z dyrekcją "utknęły w martwym punkcie". Protestujące pielęgniarki domagają się 700 zł podwyżki do pensji zasadniczej, choć - jak twierdzą - "otwarte są do rozmów i negocjacji w tej kwestii". Jednak według Darmach do tej pory dyrekcja nie przedstawiła im żadnej propozycji, "nad którą można byłoby się zastanowić". Protestujące siostry, po zakończonych dyżurach, okupują salę konferencyjną w placówce. Z dnia na dzień jest ich coraz mniej, bo jak twierdzi szefowa związku, wiele jej koleżanek zmuszonych było pójść, ze względu na stan zdrowia, na zwolnienia lekarskie. Zapewnia jednak, że pacjenci szpitala nie są pozbawieni opieki. Darmach ma też nadzieję, że w przyszłym tygodniu dojdzie jednak do porozumienia z dyrekcją. Jak przyznała, liczy bardzo na mediatora, który ma się w szpitalu pojawić we wtorek przed południem. Kilka dni wcześniej dyrektor Mirosław Leszczyński powiedział, że placówka ma podpisany kontrakt na sześć miesięcy. Jak mówił, nie ma gwarancji, że pieniądze jakie dostał na pierwsze półrocze, będą identyczne w drugim półroczu. Co za tym idzie - jak twierdził - nie zna budżetu i nie może złożyć żadnych zobowiązań płacowych, które spowodują przekroczenie budżetu szpitala.