Jak się okazuje, ten spokój jest bardzo pozorny. Niektórzy jej mieszkańcy czują się osaczeni i zastraszeni. Twierdzą, że ich sąsiadka terroryzuje okolicę. Kilka razy dziennie bywa tu policja. A jak się to wszystko zaczęło? Początkowo nie ze wszystkimi sąsiadami pani Kowalska* miała zatargi. Nie wszystkim też, jak mówią o tym sąsiedzi, zatruwała życie. Łatwo było jednak z przyjaciela stać się wrogiem. - Kontakt mieliśmy miły, można powiedzieć, że normalny - jak to ludzie mieszkający w sąsiedztwie. Pani Kowalska zapraszała mnie nawet do siebie, ale ja grzecznie odmawiałam - opowiada pani Barbara. - Mój kot czasami się do niej przechadzał. Nikomu w niczym to nie przeszkadzało. Niestety, wszystko zmieniło się, gdy opowiedziałam się po stronie jednego z sąsiadów będącego w konflikcie z panią Kowalską. Od razu zaczęły się prywatne podchody pani Krystyny. Wszystko było już złe. Zaczęto wymyślać, że moje zwierzę jest zaniedbane, że się nad nim znęcam. Dostałam nawet podpisany przez tą panią list, w którym wręcz żąda, żebym zabrała od niej swoje zwierzę. Sugerowała "żebym się nim zajęła, bo wszyscy znajomi się dziwią, jak on wygląda." To jest niedorzeczne. Kiedyś otrzymałam też anonim z obraźliwymi hasłami typu "głupia, ruda", ale w tym przypadku nie mogę mieć pewności, czy jest autorstwa pani Kowalskiej - kontynuuje pani Barbara. Postanowiłam nie reagować. Na tym niestety nie koniec. Kiedyś zostałam zaczepiona przez tą panią w jednym z piotrkowskich supermarketów. Od razu jak ją zobaczyłam, starałam się jej po prostu uniknąć. Nie udało się. Kobieta zaczęła dziwnie machać przede mną rękami i coś tam wykrzykiwać. Na szczęście nie dałam się sprowokować, ale niemało wstydu się wtedy najadłam - opowiada z lekkim smutkiem. Pani Barbara w trakcie rozmowy przez cały czas powtarza, że z sąsiadką Kowalską nie można dojść do porozumienia, że ludzka rozmowa nic nie pomaga i załamuje ręce. - Pocieszam się tylko tym, że moja rodzina nie ma jednak najgorzej. Są sąsiedzi, których z powodu zgłoszeń pani Kowalskiej, od lat (z absurdalnych powodów) odwiedza policja. - Nie czekamy na żadne przeprosiny. Chcielibyśmy jakiejś względnej tolerancji, względnej akceptacji sąsiedztwa przez tą panią - kończy z nadzieją pani Barbara. Niektórzy sąsiedzi pani Kowalskiej nie chcą już rozmawiać na ten temat. Twierdzą, że wiele przeszli i teraz, kiedy mają względny spokój, nie potrafią o tym opowiadać. Niektórzy jednak decydują się na rozmowę, chociaż ta kosztuje ich wiele wysiłku i nerwów. Po wysłuchaniu ich historii okazuje się, że to właśnie ci państwo mieli najwięcej do czynienia z panią Kowalską. Z jej powodu ze łzami w oczach myślą o sprzedaży wymarzonego i w trudzie wybudowanego domu. Twierdzą, że zdrowie i rodzina są ważniejsze, choć tak naprawdę nie stać ich na wynajęcie mieszkania w bloku (musieliby sprzedać dom). - Policja jest elementem stałym w naszym życiu. Ciągle jesteśmy w stresie, że za chwile przyjadą funkcjonariusze i będziemy oskarżeni o coś, czego nigdy nie zrobiliśmy. Po pani Kowalskiej wszystkiego można się spodziewać - mówią. - Wszystko zaczęło się około trzy lata temu, kiedy Kowalska zaczęła interesować się życiem sąsiadów. Nie podobało jej się, że my spotykamy się z innymi. Punktem zapalnym było zaproszenie jednych sąsiadów do naszego domu. Mąż pani Barbary zakładał nam elektrykę w domu, potem żona dawała mu zastrzyki, kiedy był chory, i tak się bliżej poznaliśmy. Zaprosiliśmy ich. Po tym otrzymaliśmy anonim do skrzynki, który nakazywał zerwanie kontaktów z tymi sąsiadami, bo... to nie są ludzie, których powinniśmy zapraszać do domu. Potem Kowalska uznała, że podpisaliśmy pismo skierowane do komendanta policji w Sulejowie czy w Piotrkowie, które sporządzili inni sąsiedzi nie mogąc znieść jej zachowania. Myśmy wtedy nawet o tym piśmie nie wiedzieli, ale to już nie jest ważne - tłumaczy pan Krzysztof. Historia kontaktów pana Krzysztofa i jego żony z panią Kowalską i jej mężem jest bardzo długa i skomplikowana. Jest kilka wątków tego konfliktu. - Jednym z "problemów" jest stawianie przeze mnie mojego auta w nieodpowiednim, jej zdaniem, miejscu, zbyt blisko posesji Kowalskich (rzekomo zastawiam im wyjazd). To jest nieprawda. Mimo to policja była u nas kilkanaście razy w tej sprawie. Kowalska twierdziła, że rozjeżdżam jej drzewka rosnące przy drodze, którą to drogę publiczną uważa za swoją własność. Fotografuje nas. Nasz samochód ma osobny album ze zdjęciami na komendzie w Sulejowie - tłumaczy pan Krzysztof. To jednak nie jedyny wątek konfliktu. Kolejnym było postawienie wiaty na własnym podwórku z początkową ustną zgodą pani Kowalskiej. Pan Krzysztof nie wiedział, że to może nie być wystarczające i że sprowadzi na niego kłopoty.