Prokuratura skierowała do sądu wniosek o aresztowanie 20-latka ze względu na grożącą mu surową karę. Sąd nie uwzględnił wniosku śledczych i nie zastosował wobec podejrzanego tymczasowego aresztowania ani żadnego innego środka zapobiegawczego. - Najprawdopodobniej prokuratura złoży zażalenie na tę decyzję sądu - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania. Do zdarzenia doszło na stacji paliw przy al. Włókniarzy w Łodzi. Jak wynika z ustaleń policji, na teren stacji wszedł młody mężczyzna, w okularach przeciwsłonecznych i wełnianej czapce na głowie, i wyjął dwa pistolety. Pracownikom stacji powiedział, że jest zdesperowany, bo jest ciężko chory i zażądał wydania 20 tys. zł. Przekazał im też torbę foliową, aby do niej spakowano pieniądze. Napad zauważył przypadkowy klient, który przyjechał na stację zrobić zakupy. - Mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do napastnika z zamiarem obezwładnienia i wytrącenia mu pistoletów. Przewrócił sprawcę napadu na ziemię. Wówczas przyłączył się do niego pracownik stacji i wspólnymi siłami obaj unieszkodliwili napastnika - relacjonował Adam Kolasa z łódzkiej policji. Druga osoba z obsługi stacji wezwała policjantów, którzy zatrzymali 20-latka. Jak się okazało, napastnik posługiwał się pistoletami pneumatycznymi na kulki, które nie wymagają pozwolenia na broń. 20-latek dotąd nie był notowany. W prokuraturze usłyszał zarzut usiłowania rozboju na dwóch osobach - pracownikach stacji - i żądania pieniędzy w kwocie 20 tys. zł. Przyznał się do winy. Według prokuratury podczas przesłuchania stwierdził, że miał tysiąc złotych długu, stracił telefon komórkowy i rozbił samochód rodziców. Wszystko to miało spowodować, że zdecydował się na napad, żeby zdobyć pieniądze. Ubranie, w które się przebrał do napadu, wyciągnął z pojemników z odzieżą przeznaczoną na cele charytatywne, a pistolety pożyczył. Za napad grozi mu kara do 12 lat więzienia.