Prokuratura oskarżyła Kamila Durczoka o prowadzenie auta po pijanemu oraz sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Dziennikarz przed wejściem na salę sądową nie chciał rozmawiać z mediami. Zgodził się na podawanie pełnego nazwiska. Obrońca Łukasz Isenko zgłosił wniosek o wyłączenie jawności rozprawy. Sąd nie przychylił się do niego. Znany dziennikarz w trakcie śledztwa przyznał się do prowadzenia samochodu po alkoholu; nie przyznał się natomiast, że swoim zachowaniem sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo zagrożenia katastrofą w ruchu lądowym. Analiza niebezpieczeństwa Według prokuratury, o stworzeniu takiego zagrożenia świadczy m.in. to, że Durczok będąc pijanym, przejechał autostradą 370 kilometrów, ze średnią prędkością 140 km/h. W chwili, kiedy utracił panowanie nad pojazdem i uderzył w "pachołki" oddzielające pas wyłączony z ruchu, jechał z prędkością 96 km/h, a w miejscu tym było ograniczenie do 70 km/h. - Tego dnia ruch na odcinku drogi krajowej nr 1 był duży, bo przemieszczało się tam 40 tys. pojazdów. W czasie bezpośrednio poprzedzającym zdarzenie utraty przez Kamila Durczoka panowania nad samochodem, w ciągu godziny, poruszało się tym odcinkiem drogi 1,1 tys. pojazdów. Ponadto w przypadku ważącego 2,2 tys. kg samochodu dziennikarza i przy prędkości, z jaką się poruszał, siła energii kinetycznej przy uderzeniu w inny pojazd mogła być bardzo duża - tłumaczył prok. Witold Błaszczyk z piotrkowskiej Prokuratury Okręgowej. Ślady substancji psychoaktywnej Ponadto prokurator zwrócił uwagę, że we krwi Durczoka ujawniono ślady substancji o charakterze psychoaktywnym, które - w opinii biegłych, wypowiadających się w tej sprawie - osłabiały zdolność reakcji na zagrożenia w ruchu drogowym i opóźniały reakcje obronne. Według biegłych, substancje te nie mogą być łączone z alkoholem, bo takie połączenie jeszcze potęguje ich negatywne działanie. - Zawierające te substancje leki, które brał oskarżony, posiadają zastrzeżenie, że w ciągu 24 godzin po ich zażyciu absolutnie nie wolno prowadzić żadnych pojazdów mechanicznych. Wszystkie te okoliczności skłoniły prokuratora do przyjęcia, że w tej sytuacji doszło do sprowadzenia bezpośredniego zagrożenia katastrofą w ruchu lądowym - zaznaczył Błaszczyk. Oskarżonemu grozi od 9 miesięcy do 12 lat więzienia. "To się zwyczajnie nie miało prawa zdarzyć" Dziennikarz odmówił odpowiadania na pytania oraz składania wyjaśnień. Jak tłumaczył, od lipca 2019 r., kiedy po pijanemu spowodował kolizję na dk 1 w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego minęło półtora roku, w związku z czym - ze względu na upływ czasu - nie chciał wprowadzać sądu w błąd co do faktów, które wówczas miały miejsce. Zaznaczył, że podtrzymuje wszystkie wyjaśnienia, które złożył w trakcie śledztwa. Durczok w krótkim oświadczeniu przyznał, że w lipcu 2019 r. wsiadł do samochodu po spożyciu alkoholu, co - jak zaznaczył - nie powinno się zdarzyć. - Dziś z całą ostrością i wyrazistością dociera do mnie fakt, jak bardzo niewytłumaczalne i nie do usprawiedliwienia było to zdarzenie. To się zwyczajnie nie miało prawa zdarzyć, ale się jednak zdarzyło. Staję przed wysokim sądem z pełną świadomością tego, że za to, co zrobiłem, muszę ponieść karę, powinienem ją ponieść i tę karę poniosę - podkreślił były szef Faktów TVN. Dodał, że od tamtego momentu wiele w jego życiu się zmieniło. Zapewnił, że podjął terapię i - jak zwrócił uwagę - to proces długi, ale najważniejsze, że się rozpoczął. - Od tamtego momentu chciałem przeprosić i przepraszam wszystkich, którzy moim zachowaniem poczuli się najnormalniej w świecie zbulwersowani, wzburzeni. Nie myślę tylko o tych, którzy mnie krytykowali po tym, co się wydarzyło. Myślę o moich bliskich, przyjaciołach, myślę wreszcie o moich widzach, czy czytelnikach - przyznał Durczok. "Uzasadnione głosy oburzenia" Jak mówił dziennikarz, na jego konta społecznościowe wpłynęły setki, jeśli nie tysiące bardzo ostrych, czasami obraźliwych głosów oburzenia. - Jak powiadam, całkowicie uzasadnionych. Na każdy z tych głosów starałem się odpowiedzieć indywidualnie, odpisując, prosząc o wybaczenie i przepraszając. Dziś korzystając z obecności mediów na sali jeszcze raz chciałbym powiedzieć przepraszam - powiedział. W wyjaśnieniach ze śledztwa odczytanych przez sąd dziennikarz tłumaczył, że w lipcu 2019 roku przeżywał trudny okres w życiu osobistymi i zawodowym. Aby odpocząć wyjechał na Półwysep Helski, gdzie - jak mówił - spożywał dużo alkoholu. Podczas wieczoru i w noc poprzedzającą powrót pił białe wino, piwo i whisky. - Nie pamiętam, kiedy położyłem się spać, ale było już ciemno. 26 lipca obudziłem się ok. godz. 6-7, wtedy wypiłem duże piwo i istotną część drugiego dużego kufla. Poczułem się znacznie lepiej. Nic nie jadłem, wyjechałem między godz. 8-9. Jechałem w towarzystwie kobiety o imieniu Karolina, którą poznałem pod Krakowem. (...) Prowadziłem samochód i nie było żadnego momentu, w którym Karolina prowadziła samochód - tłumaczył w odczytanych przez sąd wyjaśnieniach. "Wydawało mi się, że jadę z właściwą prędkością" Durczok twierdził, że wsiadając do auta czuł, że może go prowadzić. Miał również świadomość, że spożywał alkohol i brał leki, których nie powinno się łączyć z alkoholem. - Czułem się na tyle dobrze, że wydawało mi się, że jadę z właściwą prędkością. (...) W mojej ocenie nie przekroczyłem dozwolonej prędkości - tłumaczył. Dodał, że do najechania na pachołek oddzielający pas doszło w momencie, kiedy "zabrzęczał" jego telefon. - To jeden z największych, jak nie największy błąd mojego życia. Mam świadomość nie tylko konsekwencji prawnych. Jest to absolutnie naganne i jest mi wstyd. Myśl, że będzie musiał zmierzyć się z tym mój syn, moi najbliżsi, to największa trauma mojego życia i świadomość końca życia zawodowego - mówił podczas śledztwa. Termin kolejnej rozprawy Kolejna rozprawa w procesie Kamila Durczoka odbędzie się 17 marca. Na pierwszej rozprawie sąd przesłuchał pięcioro świadków, w tym młodą kobietę, która w chwili zdarzenia podróżowała z dziennikarzem. Jak twierdziła, oskarżony zachowywał się normalnie, przed podróżą i w jej trakcie nie wyczuła od niego woni alkoholu.Kolejni świadkowie mają złożyć zeznania na następnej rozprawie.- Oskarżony chce ponieść odpowiedzialność za to, co zrobił, czyli prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. Kwestionujemy jednak na podstawie opinii biegłych okoliczność dotyczącą zagrożenia powstania katastrofy w ruchu lądowym. Jest za wcześnie, by mówić o karze. W mowach końcowych będę prosił sąd, żeby kara miała charakter wolnościowy - powiedział mediom obrońca Durczoka mec. Łukasz Isenko. Kolizja na remontowanym odcinku trasy Pod koniec lipca 2019 roku na drodze krajowej nr 1 pod Piotrkowem Trybunalskim, 52-letni Kamil Durczok uczestniczył w kolizji na remontowanym odcinku trasy. Jak ustalili śledczy, jadąc samochodem bmw w kierunku Katowic, najechał na "pachołki" oddzielające pasy ruchu. Następnie jeden ze słupków uderzył w auto nadjeżdżające z przeciwka. Nikt z uczestników kolizji nie ucierpiał. Okazało się, że dziennikarz miał 2,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Trafił do policyjnej izby zatrzymań. Po wytrzeźwieniu został przewieziony do piotrkowskiej prokuratury, gdzie przedstawiono mu dwa zarzuty - sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, którego dopuściła się osoba będąca w stanie nietrzeźwości, oraz kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości. Śledczy skierowali wniosek do sądu o areszt dla podejrzanego, ale sąd nie przychylił się do niego i zastosował wobec dziennikarza poręczenie majątkowe, dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.