To był wielki dzień. Joannis Hrissidis włożył odświętne ubranie, a potem odetchnął z ulgą na widok dokumentów wręczanych mu przez wojewodę. Dlaczego tak długo musiał czekać? Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć do II wojny światowej. Wojna po wojnie Kiedy ledwie skończyła się zawierucha rozpętana przez Hitlera, w Grecji rozgorzała wojna domowa. Konferencja w Teheranie podzieliła świat na strefy wpływów. Grecja "przypadła" Anglikom. Jednak gdy Armia Czerwona zbliżała się do granic Hellady, greccy komuniści zwietrzyli szansę na wprowadzenie tam ustroju powszechnej szczęśliwości. Rozpoczęły się regularne boje, w których górą raz była czerwona partyzantka, raz wojska rządowe, sprzymierzone z Amerykanami i Brytyjczykami. W końcu zwyciężyli ci ostatni, a wielu komunistycznych działaczy uciekło do Jugosławii. Ale i tam nie zagrzali miejsca. Jugosłowiański przywódca Josip Broz Tito został wyklęty przez komunistyczną międzynarodówkę. Greccy komuniści posłuchali wezwania Kominternu i opuścili kraj marszałka Tity. Do siebie nie mogli wrócić, więc jechali m.in. do Czechosłowacji i Polski. Nieliczni mieli dokumenty czy metryki. - Dlatego na przykład datę urodzenia dzieci deklarowali, a greckie nazwiska zapisywano według łacińskiego alfabetu - wspomina łódzki Grek. Dwa nazwiska Joannis miał wtedy 7 lat, a w polskich papierach funkcjonował jako Chrisidis. Trafił do Wałbrzycha, gdzie skończył technikum, później ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim. W Łodzi poznał żonę Bożenę, z którą ma dwójkę dzieci. Osiadł tu na stałe, ale tęsknił za ojczyzną. Kiedy w 1983 r. przytrafiła się pierwsza możliwość odwiedzenia Grecji, nie wahał się. - Ale na granicy okazało się, że na prowizoryczny grecki paszport z ambasady mogę wyjechać, ale już nie wrócę - opowiada Grek. Joannis przekroczył granicę, a w Grecji wyrobił normalny paszport. I tu zaczęły się schody z polskim obywatelstwem. Grecka transliteracja nazwisk na alfabet łaciński zamieniła Chrisidisa w Hrissidisa. W Polsce jego rodzina i dzieci nosiły to pierwsze nazwisko. Gdy Joannis Hrissidis rozpoczął starania o polski paszport, musiał najpierw uporządkować papiery. Trzeba było między innymi zmienić nazwisko żony na właściwe, więc konieczne było ściągnięcie z Grecji metryki i pliku innych papierów. Trwało to... prawie 15 lat. Powód? Polskie sądy i urzędy domagały się coraz to nowych dokumentów. Greckie zaświadczenia, w tym metryki, ważne są pół roku i kiedy polskie władze domagały się dodatkowych papierów z Grecji, te, które już mieli, traciły ważność. Całość dokumentów udało się skompletować dopiero w 2005 r. Jednak na polski paszport Joannis Hrissidis czekał do ubiegłego tygodnia, bo Kancelaria Prezydenta Polski jakoś nie paliła się do przyznania go. I to pomimo wielokrotnych monitów. I jeszcze jedna paranoja w tej zawiłej historii. Joannis Hrissidis mówi, że w polskim prawie jest opcja skróconej procedury przyznawania obywatelstwa. Dostępna jest dla małżonków obywateli Polski, pod warunkiem, że staż małżeńskie jest nie dłuższy niż trzy lata. - Nie załapałem się, bo z Bożeną jesteśmy małżeństwem od 36 lat - naśmiewa się Grek. - Dobrze, że szczęśliwym. Michał Bogusiak michal.bogusiak@echomiasta.pl