Tata karmi go podając zupę łyżeczką. Chłopiec przełyka powoli, małymi porcjami. Nie protestuje, nie wypluwa pokarmu - znak, że obiad mu smakuje. Oskar Wawrzyn z Głowna ma swoje ulubione smaki, wśród których na pierwszym miejscu jest słodko-kwaśny. Na śniadanie jada słodkie dania na bazie mleka: ryż, płatki, kaszę mannę. Obiad jest mu podawany w dwóch etapach - zupą karmi go około 13.00 tata Krzysztof, drugie danie po powrocie z pracy serwuje mama Aleksandra. Fakt, że 13-letni, chory na dziecięce porażenie mózgowe Oskar Wawrzyn w ogóle samodzielnie przełyka, jest zasługą jego rodziców, którzy z ogromna delikatnością i cierpliwością stopniowo przyzwyczajali synka do karmienia naturalnego. Kiedyś chłopiec musiał być karmiony przez sondę. U takich osób jak Oskar, z uszkodzeniami centralnego układu nerwowego, zaburzone jest działanie chrząstki nagłośniowej, która oddziela drogi oddechowe od przełyku, dlatego mają problemy z połykaniem. Starania rodziców Oskarka doprowadziły do tego, że ich synek może dziś rozkoszować się bogactwem smaków. Między jednym daniem obiadowym a drugim chłopiec odpoczywa na niziutkiej leżance (aby nic mu się nie stało, gdyby przypadkiem z niej spadł). Obok, przy biurku, do lekcji siada jego młodsza siostra Patrycja. Krzysztof Wawrzyn, który od rana zajmował się pielęgnacją synka, ma teraz czas na rozmowę. Słysząc głos taty w pobliżu, chłopiec śmieje się, kołysze i "głuży" tzn. wydaje takie dźwięki jak niemowlaki. To jedyna forma werbalnego kontaktu, do jakiej jest zdolny. Dwója na dzień dobry Oskarek był dzieckiem bardzo przez rodziców oczekiwanym. Pani Aleksandra dbała o siebie, robiła badania, z których wynikało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Do czasu przedwczesnego porodu nic nie zapowiadało, że dziecko będzie chore. Chłopiec urodził się 20 września 1995 roku, w 28 tygodniu ciąży w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Na start dostał "dwóję", czyli 2 punkty w 10-punktowej skali Apgar. U maluszka stwierdzono: wcześniactwo, posocznicę, nabytą infekcję, zamartwicę wewnątrzmaciczną, infekcję płynu mózgowo-rdzeniowego, drgawki uogólnione, wylew krwi do obu komór mózgu w wyniku pęknięcia żyły głównej mózgu, wybroczyny na skórze, żółtaczkę poporodową, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Jakby tego było mało, RTG klatki piersiowej wykazało RDS (wrodzoną rozedmę płuc) II/III stopnia i zmiany zapalne. - Najgorsze było nawet nie to, że nasze dziecko jest niepełnosprawne, ale sposób w jaki powiadomili nas o tym lekarze. My czekaliśmy na dziecko, a dla nich to był "przypadek kliniczny". Nie wiem, dlaczego to wszystko tak odhumanizowali, ale to nas bolało najbardziej. Jak słyszałem o przypadku klinicznym pękało mi serce. - wspomina pan Krzysztof. Rodzice byli załamani, wystraszeni, nie mieli o niczym pojęcia. Lekarze niewiele byli im w stanie pomóc. Pan Krzysztof do dziś nie może pogodzić się z tym, że to właśnie lekarze nakłaniali ich, aby nie przyjeżdżali do szpitala i pozwolili synkowi spokojnie umrzeć. A oni przyjeżdżali codziennie. - Zadawaliśmy do tego jeszcze "głupie" pytania typu - jak się rozwijają dzieci z takim zespołem schorzeń? Lekarze, po chwili milczenia odpowiadali: "Nie rozwijają się bo, nie są w stanie przeżyć." Mówili nam: "Niech się państwo nie przywiązują" - Nie przywiązywać się? Przecież od samego poczęcia byliśmy do niego przywiązani. - mówi Krzysztof Wawrzyn. Podkreśla, że jego syn od początku był dzieckiem w pełni przez rodzinę zaakceptowanym. Dzięki temu przeżył. Pierwsze cztery miesiące po przyjściu na świat Oskarka były dla rodziny bardzo trudne. Rodzice niemal cały czas spędzali w szpitalu. W rodzinnym albumie jest mnóstwo zdjęć inkubatorowych - pani Aleksandra gładzi po brzuszku śpiącego, maleńkiego synka. - To dzięki stałej obecności mamy Oskarek przeżył - nie ma wątpliwości pan Krzysztof. - Wiele dzieci umiera w inkubatorach nie tylko dlatego, że są chore, ale dlatego, że nie mają kontaktu z matkami.