Tymczasem wyłudzenia z NFZ sięgają milionów. Od tego procederu nie jest wolny również Piotrków. Dwie kobiety podejrzewane o wyłudzenie na podstawie sfałszowanych recept z NFZ blisko 1,2 mln złotych decyzją Sądu Rejonowego zostały tymczasowo aresztowane. Rok temu wybuchła podobna afera - 1000 recept na lekarstwa refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia na nazwiska fikcyjnych pacjentów wydał lekarz medycyny z Piotrkowa. W popełnionym przestępstwie brali udział także: właściciel piotrkowskiej apteki, sprzedawca i 30-letni mężczyzna podejrzewany o zorganizowanie całego procederu. Straty na szkodę NFZ oszacowano wstępnie na ponad 470 tys. złotych. Sumy, jakie wyłudzono, przyprawiają o zawrót głowy. Właścicielka apteki i była lekarka Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie, zatrzymane w minionym tygodniu, fałszowały recepty, wyłudzając refundacje z Narodowego Funduszu Zdrowia. Policjanci podejrzewali, że w punkcie aptecznym we wsi Dąbrowa nad Czarną w gminie Aleksandrów realizowane są sfałszowane recepty, na podstawie których wyłudzana jest refundacja z NFZ. W fałszerstwie uczestniczyć miała właścicielka apteki, 55-letnia Mirosława C, mieszkanka Piotrkowa oraz lekarka punktu pomocy doraźnej piotrkowskiego szpitala, 39-letnia Monika Sz. Kwota refundacji leków wykupionych na podstawie tych dokumentów sięgnęła ponad 1.191.000 złotych. Część z recept wystawiana była, jak wynikało to z widniejącej na nich pieczątki i podpisu, przez ówczesną lekarkę piotrkowskiego szpitala w czasie, kiedy była ona na bezpłatnym urlopie. Osoby, jak i leki, nie miały żadnego odzwierciedlenia w dokumentacji tej placówki zdrowia i było mało prawdopodobne, aby takie specyfiki wystawiane były w ramach pomocy doraźnej. Duża liczba drogich leków refundowanych przepisywana była rzekomo przez lekarzy małego ośrodka zdrowia w gminie Aleksandrów, a także innych małych placówek służby zdrowia z powiatu piotrkowskiego. Wątpliwości budził rodzaj i liczba leków, które są bardzo drogie i rzadko stosowane. Najprawdopodobniej na oryginalnych receptach właścicielka apteki dopisywała refundowane środki farmakologiczne. W miniony wtorek Sąd Rejonowy w Piotrkowie zastosował w stosunku do Moniki Sz. i Mirosławy C. tymczasowy areszt na okres do 28 grudnia 2008. Sąd podzielił stanowisko Prokuratury Rejonowej, która występowała o areszt, że zebrane dowody wskazują na prawdopodobieństwo, iż obie podejrzane popełniły zarzucane im czyny. Obu zatrzymanym kobietom przedstawiono zarzuty wyłudzenia mienia znacznej wartości, poświadczenia nieprawdy w fałszowanych receptach, za co grozi im kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności. Tyle samo grozi podejrzanym o popełnienie podobnego przestępstwa: 41-letniemu lekarzowi, 40-letniemu właścicielowi apteki, 30-letniemu sprzedawcy, zatrzymanym w październiku ubiegłego roku. Lekarzowi przedstawiono zarzuty przyjęcia łapówki w związku z pełnieniem funkcji publicznej, wyłudzenia na szkodę NFZ oraz poświadczenia nieprawdy w receptach w celu uzyskania korzyści majątkowych. Grozi mu za to 10 lat pozbawienia wolności. 30-letniemu mężczyźnie, organizatorowi całego procederu, zarzucono wręczenie łapówki lekarzowi, za co grozi mu 10 lat pozbawienia wolności. Z kolei za wyłudzenie korzyści majątkowych z NFZ oraz naruszenie prawa farmaceutycznego właścicielowi apteki grozi 8 lat więzienia. Tyle samo dostanie sprzedawca w aptece, któremu postawiono takie same zarzuty, jak jego pracodawcy. O aferze tej informowaliśmy naszych czytelników. Po upływie roku okazuje się, że piotrkowska apteka, w której doszło do nadużycia, nadal funkcjonuje. Okazuje się też, że... tak jest wszędzie. - Aptekarz powinien mieć jedną aptekę - mówi jeden z piotrkowskich farmaceutów. - Wówczas byłby świętszy od papieża, apteka byłaby źródłem jego utrzymania i nie opłacałoby mu się nic kombinować. Przed wojną było tak, że kiedy aptekarz dopuszczał się nadużyć, to tracił aptekę i nie miał z czego żyć. Niestety tak manipulowano przy ustawie, by otworzyć furtkę do różnego rodzaju nadużyć, których dziś jest pełno. W naszej prasie farmaceutycznej mamy doniesienia z całej Polski o różnych skandalach związanych z nadużyciami. Osoby, które się tego dopuszczają, mają takie dochody, że mogą się śmiać z diet poselskich, z pensji premiera czy prezydenta. Jak można oszukać NFZ? To prostsze niż mogłoby się wydawać. Aby zbić majątek, wystarczy ponoć kartka i długopis. - Na recepcie, która cała jest zapisana, już nic się nie da zrobić, ale na niektórych jest dużo miejsca i można dopisać, co się chce, więc niektórzy to wykorzystują. Można dopisać insulinę, która kosztuje 120 zł. Przy pomocy kartki i długopisu można zrobić majątek. Apteka ma faktury, trzeba kupić określoną ilość towaru i rozprowadzić go. Program komputerowy kontroluje ten proces. Oblicza, ile leków zostało kupionych i ile zostało sprzedanych na receptę. Mechanizm złodziejski polega na tym, że na przykład kupuje się 50 opakowań insuliny, a do funduszu sprzeda się 150 opakowań. Z powodu tego rodzaju nadużyć dochodzi do strajków w służbie zdrowia, bo przecież lekarze i pielęgniarki o wszystkim wiedzą i widzą to. To jednak jest bardzo proste do skontrolowania. Rodzi się więc pytanie, dlaczego oszustom umożliwia się ten proceder. To są społeczne pieniądze. Ludzie myślą, że interes apteczny jest wielce dochodowy, a to nieprawda. Przez takich ludzi tworzy się nieprawdziwy obraz. Uczciwy farmaceuta wychodzi na idiotę - bulwersuje się właściciel jednej z aptek. W Polsce łatwo jest kupić lek na sfałszowaną receptę. Skutkiem są wielomilionowe straty Narodowego Funduszu Zdrowia. W zorganizowanym procederze wyłudzania pieniędzy na podstawie sfałszowanych recept często uczestniczą zarówno apteki, jak i lekarze i zakłady opieki zdrowotnej. - Aspekt społeczny takich sytuacji jest straszny. Ktoś taki niszczy nas, innych aptekarzy i kradnie pieniądze podatników. Uważam, że pieniądze państwowe powinny być szczególnie chronione. Tym bardziej, że apteki mogą prowadzić recydywiści, którzy już dopuszczali się nadużyć. Jak widać nie ma żadnego zakazu prowadzenia dalszej działalności przez takie osoby. Taka sama sytuacja jest z jedną z apteką na Starym Mieście. Tam też rok temu doszło do nadużyć. Ja nie wiem, co się w tym kraju dzieje - podsumowuje farmaceuta z Piotrkowa. Aleksandra Stańczyk