Takie sprawy zawsze są trudne do rozstrzygnięcia. Kłótnie między sąsiadami, nawet żyjącymi - jak nasi bohaterowie - kilkadziesiąt lat w zgodzie, zdarzają się co jakiś czas. Czasem konflikt szybko wygasa, a innym razem narasta i powoduje, że jego uczestnicy coraz bardziej się w nim utwierdzają. Na myśl przychodzi dobrze wszystkim znany przypadek Kargula i Pawlaka, choć w tym, radomszczańskim wydaniu, nie jest on aż tak żywiołowy, a już na pewno nie jest zabawny. Działki należały do miasta Przy ulicy Ściegiennego w Radomsku, na końcu ulicy, do dzisiaj stoją dwa drewniane domy. W latach 60. były to tereny miasta, a domki należały do zasobów komunalnych. Wydzierżawili je pan P. i pan Z. Miasto wykonało do tych posesji przyłącze wodne. Studzienka znalazła się na działce dzierżawionej przez pana Z. i do niej przyłączono domek pana P. W latach 80. najpierw swoją działkę wykupił od miasta pan Z. Niedługo po nim zrobił to także pan P. Obaj inwestowali w swoje domki, zakładając w nich na przykład łazienki, których pierwotnie tam nie było. Woda z odpływów w domku pana P. płynęła najpierw rurą w jego działce, potem - w działce pana Z. do studzienki tzw. rewizyjnej, następnie do kanalizacji w ulicy Ściegiennego. I do pewnego momentu nie było żadnych problemów. Zaczęło się jednak od płotu. Pan Z. dokupił część działki dzierżawionej jeszcze wtedy przez sąsiada, a panu P. miasto w zamian dało tyle samo ziemi z drugiej strony. W tym momencie granica między obu posesjami zaczęła przebiegać kilkanaście centymetrów od domku pana P. Nie mogę wejść na strych - mam prawo ogrodzić - Czy u nas w ogóle nie ma prawa nadzoru? - pyta pan P., pokazując na betonowy płot, który przebiega 7 centymetrów od ściany jego domu. - My teraz nie możemy wejść na swój strych, a kiedyś nie było problemów, bo jeszcze tyle ziemi dzierżawiliśmy, ale sąsiad ją w jakiś dziwny sposób wykupił - mówi, wskazując na podwórko sąsiada. - Przecież nie powinni mu pozwolić tak postawić tego płotu, są jakieś przepisy... A teraz jak tu zrobić jakiś remont, jak wejść na strych powiesić pranie... Nic nie można zrobić... - Płot stoi nawet nie w granicy - odpowiada pan Z. - Słupek graniczny jest przecież po drugiej stronie - wskazuje na kawałek metalowej rurki wystającej z ziemi. - Przecież mam prawo ogrodzić swoją posesję, nie? Tu były ze trzy komisje przy tym płocie i żadna nie miała uwag - dodaje. - A co do strychu, to jaki to problem w drewnianym domku wyciąć drzwiczki na strych z drugiej strony i już można korzystać. Trzeba myśleć, a nie się tylko skarżyć, gdzie popadnie - nie kryje irytacji. Sąsiad zamknął odpływ - Kilka tygodni temu pan Z. nagle odciął nas od tej studzienki, to znaczy zamknął nasz odpływ - mówi pan P. - Nie można normalnie korzystać z wody i sanitariatów, bo wszystko wyłazi naszą małą studzienką na wierzch. Mamy tu już niezłe rozlewisko - wskazuje na wydzielającą odór kałużę przed domem. - Jak tak żyć? Przecież on nie miał prawa! A w dodatku bardzo blisko są wodociągi. Przecież to grozi jakąś katastrofą ekologiczną! - Jak to nie miałem prawa? - dziwi się w odpowiedzi pan Z. - Oczywiście, że miałem prawo! Nawet ci z wodociągów mi to mówili. Zamknij pan ten odpływ i już. Do tej studzienki jeszcze się jego syn podłączył, co się tam obok tego drewniaka pobudował! I co, ja mam na starość wąchać ich smrody - mówi dosadnie i zaraz dodaje: - A ja im jeszcze wodę zamknę, bo idzie przez nasze podwórko. Już jest umówiony hydraulik. Ja przez to nie mogę nic na podwórku zrobić. A poza tym to każda posesja powinna mieć swoje przyłącze do ulicy, a nie tak po dziadowsku zrobione - kończy. Święte prawo własności Jak wyjaśniono nam w radomszczańskim Zakładzie Wodociągów i Kanalizacji, jeśli sąsiedzi nie spisali żadnej umowy mówiącej o skorzystaniu ze studzienki na działce pana Z., to ten jako właściciel terenu miał prawo zamknąć dopływ. Inną sprawą jest sposób, w jaki załatwił tę sprawę, czyli z dnia na dzień zamykając dostęp do odpływu. Według pracownika wodociągów, podobnych do tego przypadków w Radomsku było już kilka, ale tam sąsiedzi potrafili się porozumieć, dawali sobie jakiś czas na wykonanie przyłączy i sprawy załatwiano w cywilizowany sposób. Urząd zbadał - Byłem w Urzędzie Miasta, rozmawiałem z prezydentem Janosikiem, napisałem podanie w tej sprawie i jak do tej pory nie otrzymałem żadnej odpowiedzi - skarży się pan P. - Wzywałem straż miejską, policję, ale oni mówią, że nic nie mogą zrobić. To co, nikt nam nie pomoże? - pyta, rozkładając bezradnie ręce. - Sprawa posesji przy ulicy Ściegiennego została zbadana przez odpowiednie wydziały Urzędu Miasta - powiedział Gazecie Maciej Sobczyk z biura rzecznika prasowego UM. - Jeśli właściciel posesji, który jest podłączony do węzła sanitarnego sąsiada, będzie chciał podłączyć się do miejskiej sieci kanalizacyjnej, PGK przeprowadzi stosowną procedurę. Jeśli chodzi o spór między sąsiadami, to Urząd Miasta nie jest stroną w tej sprawie, ponieważ przyłącza sanitarne nie są własnością miasta i takie kwestie powinien rozstrzygnąć sąd cywilny, natomiast z informacji, jakie posiadamy, miejska spółka chciała udrożnić przyłącza, jednakże nie została wpuszczona na sąsiadującą posesję przez właściciela gruntu - kończy. Tak więc jedynym możliwym rozwiązaniem w tej sytuacji wydaje się być budowa przez pana P. własnego przyłącza kanalizacyjnego do ulicy Ściegiennego. Oczywiście na własny koszt. Janusz Kucharski