Miro, Grzechu, Zbychu - tak biznesmeni z branży hazardowej mieli nazywać byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, wicepremiera Grzegorza Schetynę i szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego. Przezwiska jak przezwiska - ani złośliwe, ani zbyt odkrywcze, ani przesadnie sympatyczne. Ot, zwykłe zdrobnienia odimienne. Jednak katalog polskich pseudonimów politycznych jest o wiele bogatszy. Także na o wiele mniejszym, piotrkowskim odcinku. Zacznijmy od samej góry. Pierwszym prezydentem Piotrkowa w III RP był Michał Rżanek. Mimo sześcioletnich rządów nie przykleiło się do niego zbyt wiele przezwisk. Wprawdzie mówiono "Misio", co prawdopodobnie wzięło się nie tylko od imienia, ale także od słusznej wówczas postury pana prezydenta. W dobie przejmowania wzorców zachodnich "zangielszczano" imię, nazywając pana Michała "Michaelem", a czasem zdrabniano nazwisko ("Rżanio"). Dziś były prezydent nie pamięta, by nazywano go inaczej niż ma wpisane w dowodzie. Podobnie było z Andrzejem Polem. Nie utrwaliło się w zbiorowej pamięci jakiekolwiek przezwisko prezydenta miasta w latach 1996 - 2002. - Myślę, że używanie takich pseudonimów to używanie skrótów myślowych. Jest to coraz bardziej charakterystyczne dla współczesności i współczesnego komunikowania się ludzi. Używamy coraz częściej symboli słownych i graficznych, żeby przy nawale informacji skracać formę. Jest więc to signum temporis. Oczywiście będą te skróty miały swoje zabarwienie od wyraźnej niechęci i szyderstwa do wyraźnej aprobaty, a nawet szacunku. Też czasem używam takich pseudonimów w rozmowach towarzyskich, traktując samą formę z dużym dystansem i uśmiechem - uważa A. Pol, nie chcąc jednocześnie uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, kogo i jak nazywa w rozmowach towarzyskich. Kopalnią przezwisk był najbardziej znany piotrkowski prezydent III RP Waldemar Matusewicz (2002 - 2006 z przerwą). Oprócz mało wyszukanych "Waldek", "Waldi" czy po prostu "Waldemar", Matusewicz był także "Matusem", "Łysym", a nawet "Herr Flickiem" (zdaniem niektórych przypominał jednego z bohaterów serialu "Allo, allo"). Ponieważ p. Waldemar to człowiek o dużym dystansie do otaczającej go rzeczywistości, na takie pseudonimy nigdy się nie zżymał, zdając sobie sprawę z tego, że jako osoba publiczna jest na nadawanie przezwisk po prostu narażony i czy będzie się obrażał, czy nie, to i tak nic na nie nie poradzi. Na brak mniej lub bardziej sympatycznych ksywek nie narzeka też urzędujący prezydent. Przez trzy lata rządów Krzysztof Chojniak zdążył być "Pięknym Krzysztofem", "Przystojnym Krzysiem", a nawet "Świętym Krzysztofem". O ile pierwsze dwie odnoszą się do urody pana prezydenta, co pewnie trochę łechce jego męską, ponadczterdziestoletnią próżność, o tyle ostatnia dotyczy jego zdeklarowanej religijności i być może lekko go denerwuje. Warto zwrócić uwagę, że żadna z nich nie jest używana powszechnie, tak na co dzień, przez przeciętnego mieszkańca miasta. Raczej są wymyślane i stosowane przez przeciwników (częściej) lub zwolenników (rzadziej) politycznych. Wściekły Władek, Prosta Baba i Puszysta Pseudonimów nigdy nie brakowało wśród piotrkowskich radnych. W tym szacownym, liczącym kiedyś ponad czterdziestu działaczy, gronie zasiadali m.in. "Wściekły Władek", "Święty Ryszard", "Doktor Ewa", "Rudy Marian", czy "Dużowypiwszy". Dziś radnych jest o połowę mniej, ale przezwisk, jakie najczęściej sami sobie nadają, nie brakuje. Mamy np. "Prostą Babę" (Magdalena Kwiecińska), "Listonosza" (Paweł Machera), "Przesuniętą" (Monika Tera), "Gumkę" (Mariusz Staszek), "Nawiedzonego" (Sławomir Dajcz), "Pitbullka" (Paweł Ciszewski) czy "Puszystą" albo "Begerową" (Jadwiga Wójcik). - Jeśli tak mówią, to trudno - tak do "Puszystej" odnosi się J. Wójcik. - Może jestem puszysta, a nawet nadpuszysta. Nie gniewam się o to przezwisko. Co do tego drugiego? Trudno byłoby komuś wytłumaczyć, że pewne określenie jest nieprzyjemne. Ja sama nikomu przezwisk nie wymyślam, nawet jeśli kogoś mniej lubię. - "Pitbullek" - tak mówią o mnie koledzy i koleżanki z rady? - upewnia się radny Ciszewski. - Odbieram je z sympatią. Znajduję w tym oczywiście odrobinę przekory i złośliwości, ale bez przesady. Załamałbym się, jak mówiliby na mnie "Pudelek", ale "Pitbullek" może być. Po pierwsze pies rasowy, nie jakiś Burek. Po drugie pierwsza część nazwy wskazuje na potencjał. Druga (to zdrobnienie) jednak na sympatię. Rasa nie cieszy się może dobrą sławą. Wyróżnia się jednak walecznością. Aż sprawdziłem w encyklopedii: "Psy tej rasy są cenione za siłę, waleczność i odporność na ból. Posiadają jednocześnie przy takim zestawie cech zrównoważony temperament" - źródło Wikipedia. A z encyklopedią nie ma co polemizować. Nie wszystkie przezwiska wynikają z sympatii. Wiele ma raczej charakter złośliwy. Takie przypięcie łatki. Nie ma się co nimi specjalnie przejmować. One po prostu są. Zawsze były. My przezywamy i nas przezywają. To jakoś tak tkwi głęboko w nas. Wydaje mi się, że tylko neurotycy przejmują się swoimi przezwiskami. Bransoleta, Krasny Doktor i Maryjan Przezwiska pochodzą od imienia bądź nazwiska danej osoby, cech(y) jej charakteru lub wydarzenia, w którym ten ktoś uczestniczył, ewentualnie rzeczy, jaką posiada i nadmiernie ją eksponuje. W piotrkowskiej radzie mamy zatem: "Bransoletę" (Karol Szokalski), "Lwicę" lub "Carycę" (Ewa Ziółkowska) oraz "Borynę". - To przezwisko usiłował nadać mi mój sympatyk, też były radny, i chyba nie do końca mu się udało - wyjaśnia radny Jan Dziemdziora. - Ale przecież pseudonimy mają nie tylko radni. Na sekretarza miasta mówi się np. "Czerwony Khmer" lub "Krasny Doktor", na wiceprezydenta Karzewnika "Coma", a na byłego przewodniczącego rady "Maryjan". Powiem szczerze: wydaje mi się, że w większości takie określenia to przejaw ludzkiej złośliwości, a nie sympatii. Czy zawsze? Na znanego przedsiębiorcę, członka RiG-u, Witolda Maćkowiaka mówiono "Książę Witold". - Czy mam się z tego powodu denerwować albo obrażać? - dziwi się sam zainteresowany. - Nie, bo po pierwsze: ja się nie obrażam, a po drugie uważam, że nie zasługuję na aż takie przezwisko. A czy sam znam inne? Znam, ale zachowam je dla siebie (śmiech). Dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji w Piotrkowie, znany ze sportowych zamiłowań Leszek Heinzel, nazywany jest "Kenem" lub "Playboyem". Tu akurat zdecydował wygląd. W przypadku posła Lewicy i radnego Unii Pracy - nazwisko ("Ostry", "Sokal"), zdaje się, że podobnie jest z rzecznikiem UM ("Trojański"), zaś co spowodowało, że na byłego parlamentarzystę SLD niektórzy dziennikarze mówili "Cyceron" - nie wiadomo. Także posłanka PO doczekała się kilku przezwisk (odimienna "Elka" oraz cokolwiek zastanawiająca "Matka Radziszewska"). Skąd biorą się polityczne pseudonimy? - Praźródła należy szukać w czasach, gdy obecni politycy działali w opozycji podziemnej - uważa politolog dr Wojciech Jabłoński. - Dzisiaj ksywki pełnią jednak rolę inną niż w konspiracji. Wielu polityków z wizerunkowego punktu widzenia jest pustych jak bęben Rolling Stonesów, a umiejętnie dobrany pseudonim potrafi sprawić, że zapadną w pamięć wyborców. Wydaje się, że najczęściej autorom pseudonimów chodzi o to, by ich polityczni rywale zapadli w pamięć wyborcom, ale w sposób negatywny. Co ciekawe, nadają je raczej w sposób szeptany, rzadko kto odważy się publicznie przyznać, że wie, jak nieoficjalnie mówi się na innych. Znacznie częściej przezwiska pojawiają się w internecie lub rozmowach prywatnych, które jednak jakoś przeciekają do mediów. Stąd wiemy, że są w Piotrkowie politycy o takich pseudonimach, jak "Beria", "Niemowa", czy "Świętojebliwy". MCtka