Marcin Obałek - kolejny przedstawiany przez Echo Miasta "Pozytywnie zakręcony" poznaniak - upycha właśnie swój i Moniki bagaż w luku autobusu, który stoi jeszcze na poznańskim dworcu PKS. Już za chwilę pomknie do Frankfurtu nad Menem. Tam na obojga czeka samolot, odlatujący do Buenos Aires. Tętent pod gwiazdami "Na grzbiecie wierzchowca pędzę przez góry, a mymi przewodnikami są księżyc i gwiazdy" - te słowa ze znanej, meksykańskiej pieśni "Morena De Mi Corazón" stały się motto wyprawy wierzchem dookoła świata, na którą Marcin, poznaniak "pozytywnie zakręcony", wyruszył ze swoją towarzyszką Moniką Filipiuk, dziennikarką i instruktorką jazdy konnej. Obieżyświat Marcin jest już doskonale znany Czytelnikom "Echa Miasta". W ubiegłych latach kibicowaliśmy mu podczas "Traktoriady", wyprawy ursusem przez kraje Ameryki Południowej. Sentyment do tego kontynentu sprawił, że kolejną eskapadę podróżnik znów rozpoczyna w podobnym miejscu. Konną wędrówkę jeźdźcy rozpoczynają bowiem w Patagonii, na rozległej wyżynie porośniętej bukami i cyprysami. Potem będzie trudniej; na śmiałków czekają wysokie, andyjskie przełęcze, suche sawanny i porośnięte kaktusami płaskowyże. To jednak i tak dopiero początek wielkiej włóczęgi przez cztery kontynenty, która potrwać ma całe cztery lata. - Przemierzymy Amerykę Południową, Europę, Azję i Australię - wylicza obieżyświat. - Na każdym etapie kupimy nowe konie: dwa, albo i więcej, żeby nie zamęczyć zwierząt. Dlaczego jadą konno? Bo Marcin działa w poznańskim stowarzyszeniu "Czysty Świat" i zależy mu na promocji ekologii, zdrowia i rekreacji. Z koniem poznasz ludzi - Poza tym dla nas koń to nie przeżytek, zaś konna wędrówka oznacza nie tylko przemieszczanie się z miejsca na miejsce, ale i prawdziwe poznanie kraju i jego mieszkańców - dodaje globtroter. - Pierwszy etap wyprawy potrwa siedem miesięcy - wchodzi mu w słowo Monika. - Przemierzymy Argentynę, Chile i Boliwię. Potem wracamy do Polski, ale już w przyszłym roku wyruszamy z Boliwii do Peru i Ekwadoru - wyjaśnia. Ile taka przygoda kosztuje? jeszcze nie wiadomo. Pierwsze pół roku w siodle powinno pochłonąć jakieś 120 tys. zł. Dużo? - Z pewnością, za te pieniądze jednak zamierzamy m.in. nakręcić film o naszej podróży - wyjaśnia Monika. Czy dwie osoby to nie za szczupła ekipa, jak na taką szaloną eskapadę? - Okaże się, ale jak dotąd jeździło nam się razem zupełnie dobrze -zapewnia kobieta. - Na ilu wyprawach byliśmy razem? Na jednej, przez cztery dni jeździliśmy konno w okolicach Augustowa - uśmiecha się. Pod gradem kul Oboje obieżyświatów odprowadzają na autobus przyjaciele Marcina z poprzednich wypraw: Wojtek Urbaniak i Zbigniew Grześkowiak. - Musiałem tu przyjść i się pożegnać, bo sam już nigdy nie pojadę do Ameryki Południowej -pan Zbigniew zaskakuje mnie swą deklaracją. - W 2002 r., w Boliwii trafiliśmy w sam środek wojny domowej - wyjaśnia zaraz. - Wojsko strzelało się z policją, a my wyróżnialiśmy się jako obcy, bo byliśmy nie tylko jaśniejsi, ale i wyżsi od tubylców - dodaje. - Cudem przeżyliśmy. Czy podobne niebezpieczeństwa czyhają teraz na Marcina i jego towarzyszkę? Tego nigdy nie wiadomo, do tej pory jednak poznaniakowi szczęście sprzyjało. Zresztą sami możecie śledzić losy obojga wędrowców na bieżąco, na stronie www.zkopyta. org. Krzysztof Ulanowski