Profesor Bogusław Śliwerski, który namawiał studentów do składania odwołań, nazywa drugą część testu po prostu bublem. Jego zdaniem ten sprawdzian to rodzaj psychozabawy czy gry z własnymi odczuciami. - Nie mogą one stać się podstawą do weryfikacji, selekcji, do obiektywnego rozstrzygnięcia, który z kandydatów dysponuje lepszą wiedzą czy też jej brakiem skoro tej wiedzy się nie bada tylko preferencje, osobiste wyobrażenia i przeczucia - uważa Śliwerski. W teście znalazły się też pytania ? delikatnie mówiąc - niesmaczne np.: "Niechęć większości ludzi do zjedzenia zupy podanej w fabrycznie nowym, wysterylizowanym nocniku wynika z uczucia strachu, lęku, wstrętu, wstydu czy wahania". To tylko jeden z przykładów takiego pytania. Profesor Śliwerski, by uzasadnić niski poziom merytoryczny testu, podkreśla, że zdali go wszyscy kandydaci, czyli 4000 młodych ludzi. Na studia dostała się jednak tylko niewielka cześć z tej grupy. Nie wiadomo, kto jest autorem tegorocznych pytań egzaminacyjnych. Władze uczelni twierdzą, że test został skonstruowany przez autorytet w dziedzinie psychologii, wykładający na jednym z wiodących polskich uniwersytetów. Rektorzy nie zamierzają jednak ujawnić nazwiska twórcy kontrowersyjnego testu. On również - jak widać - nie zamierza się ujawniać i tłumaczyć. Jedno jest wszakże pewne - ów autorytet za skonstruowanie testu został sowicie opłacony. Studenckie skargi do połowy września rozpatrzyć na komisja rekrutacyjna. Tych jednak, którzy zostaną przez komisję odrzuceni, profesor Śliwerski namawia do wytoczenia uczelni procesu.