- Dzieci mają poparzenia górnych dróg oddechowych - nosogardła, krtani i niestety też chyba płuc oraz oparzenia twarzy. Ich stan jest bardzo ciężki, ale nie jest dramatycznie zły. Jest stabilny z tendencją do niewielkiej poprawy - powiedział prof. Piotrowski. Chłopcy przebywają na oddziale intensywnej terapii, są zaintubowani, podłączeni do respiratorów. Podawane są im leki uspokajające i przeciwbólowe. Według lekarzy, dzieci czeka długie leczenie. - Zagrożenie życia jest, ale wszystko przemawia za tym, że z tego wyjdą. Leczenie może być jednak skomplikowane i mogą mieć np. poważne blizny - dodał prof. Piotrowski. Posłuchaj relacji matki chłopców: Do zdarzenia doszło przed południem w rejonie Szkoły Podstawowej przy ulicy Konopnickiej w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, pozostawiła w aucie dwóch synów w wieku dwóch i czterech lat. - Kiedy wróciła, zobaczyła zadymiony wewnątrz samochód. Otworzyła auto z pomocą przechodniów i zaalarmowała policją. Wezwano także służby medyczne i straż pożarną - relacjonował Grzegorz Wawryszuk z łódzkiej policji. - Doszłam do samochodu, był cały zadymiony. Nie widziałam dzieci. Otworzyłam wszystkie drzwi i bagażnik, żeby dym wyleciał, bo nie widziałam starszego syna. Przeszłam z drugiej strony. Chciałam wyciągnąć tego młodszego. Siedział przytomny w foteliku. To jest niemożliwe, żeby one cokolwiek zrobiły w tym samochodzie, to jest niemożliwe - powiedziała RMF FM matka chłopców. Nieprzytomne dzieci z objawami zaczadzenia i poparzeniami, przetransportowały do łódzkiego szpitala przy ul. Spornej śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na razie nie wiadomo, co spowodowało pożar, który - według strażaków - wybuchł na tylnej kanapie auta za fotelem kierowcy. Policja nie wyklucza, że mogło to być zaprószenie ognia np. od pozostawionego w aucie niedopałka papierosa. Na szybach widać było ślady małych dłoni: - Wiemy, że pożar nie powstał w komorze silnika. Mogło do niego dojść na skutek zwarcia instalacji elektrycznej lub zaprószenia ognia wewnątrz samochodu. Z tego, co przekazali nam strażacy, ogień pojawił się z tyłu auta. Dzieci były nieprzytomne, podtruły się również tlenkiem węgla. Miały poparzenia na otwartych częściach ciała - powiedział RMF FM Artur Bisingier z policji w Skierniewicach. - Siedziały same w samochodzie około 5 minut. Maluchy prawdopodobnie próbowały się wydostać z samochodu. Pomógł im pracownik ośrodka ruchu drogowego. Mężczyzna jako pierwszy gasił też pożar. To jak na razie jedyny świadek tragedii - dodał.