Kokosów jednak nie zbija, choć do półlitrówek z etykietą Dr Ozda i twarzą satyryka wlewany jest ten sam alkohol, co do butelek dobrze sprzedającej się wódki VIP - twierdzi "Dziennik Łódzki". Kontrakt z Tadeuszem Drozdą Polmos w Sieradzu podpisał przed pięciu laty. Wyprodukował 10 tys. butelek licząc, że wódka z twarzą popularnego satyryka napędzi sprzedaż. Ale ludzie nie chcą pić Dr Ozdy. Sprzedano niespełna 4 tys. półlitrówek. Tak więc satyryk zarobił około 2 tys. zł. Reszta zalega w magazynach Polmosu. I firma nie może pozbyć się trunku nawet teraz, gdy po zawieszeniu produkcji, w oczekiwaniu na prywatyzację, ogłosiła wyprzedaż zapasów. Jak zauważa gazeta, nie pomaga nawet dodawana do każdej butelki wódki płyta z piosenkami śpiewanymi przez Drozdę. A sam satyryk nie interesuje się, jak sprzedaje się "jego" wódka. "Próbowałem się z nim skontaktować, gdy pojawił się niemiecki hurtownik, który był zainteresowany dystrybucją tej wódki w Niemczech" - mówi Jerzy Barcz, dyrektor handlowy w sieradzkim Polmosie. Zgodnie z umową satyryk powinien uczestniczyć w jej promocji. Ale Tadeusz Drozda się nie odezwał, więc dystrybutor się wycofał. Podpisując kontrakt z Polmosem satyryk zgodził się na umieszczenie wizerunku swojej twarzy na butelce wódki o nazwie Dr Ozda, wymuszającej skojarzenie z jego nazwiskiem oraz na udział w promocyjnych przedsięwzięciach. "To były bibki m.in. w Wiśle" - mówi Barcz. Polmos wydał na promocję 200 tys. zł, a na sprzedaży Dr Ozdy zarobił 5 tys. zł, bo jego czysty zysk wynosi 1,25 zł ze sprzedaży jednej półlitrówki. Twarz satyryka to zły pomysł na wylansowanie wódki? Barcz zaprzecza. Według niego, o krachu przedsięwzięcia przesądził nieatrakcyjny wygląd butelki. A co na to Tadeusz Drozda? Nie można się z nim skontaktować, bo zarabia "na żartach" na zagranicznych wojażach - pisze "Dziennik Łódzki".