Śledczy oskarżyli mężczyznę o zabójstwo obu kobiet ze szczególnym okrucieństwem oraz spowodowanie pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób. Sąd skazał również oskarżonego na 10 lat pozbawienia praw publicznych. Zarządził też od niego w sumie 500 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz rodzin ofiar. Zadecydował także, że mężczyzna pozostanie w areszcie. Wyrok jest nieprawomocny. Lecha G. nie było na sali sądowej. Uzasadniając wyrok sąd przyznał, że nie miał żadnych wątpliwości, że oskarżony był sprawcą zbrodni. Wynikało to z zeznań świadków jak i jednej z ofiar, która zmarła po kilku dniach. Zdaniem sądu materiał dowodowy wskazywał, że Lech G. działał z bezpośrednim zamiarem pozbawienia życia pracownic ośrodka. Jak wyjaśniła sędzia Agnieszka Boczek, jeden ze świadków miał usłyszeć krzyk oblanej kobiety "panie G. niech pan tego nie robi". Zdaniem sądu, jej okrzyk wskazywał, że oskarżony "podejmował określone działanie". O tym, że mężczyzna oblał benzyna pracownice ośrodka mówiła też jedna z ofiar, której udało się wydostać z płonącego pokoju. Kobieta, choć była w ciężkim stanie, to - zdaniem sądu - wszystkie jej informacje były logiczne, korespondowały do sytuacji i były całkowicie wiarygodne. Według sędzi doszło do zbrodni ze szczególnym okrucieństwem. Oblewając kobiety benzyną i podpalając je oskarżony musiał zdawać sobie sprawę, że może to doprowadzić do ich śmierci. "To był okrutny sposób pozbawienia życia" - powiedziała. Sąd uznał również, że oskarżony działał z motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Było to wszystko zaplanowane i drobiazgowo zrealizowane. Jak mówiła sędzia tłem zbrodni były relacje pomiędzy oskarżonym a ośrodkiem pomocy społecznej. Lech G. wielokrotnie mówił, że nie jest z tej pomocy zadowolony. Zdaniem sądu była to "swoista zemsta z jego strony". Według biegłych to osoba konfliktowa, mściwa. W zakładzie karnym, w którym przebywa "cieszy się złą opinią". Sąd nie zgodził z prokuraturą, że Lech G. po oblaniu benzyną i podpaleniu kobiet, kiedy wyszedł z pokoju, to trzymał zamknięte drzwi uniemożliwiając ucieczkę. Również ze stwierdzeniem, że spowodował pożar, zagrażający życiu i zdrowiu wielu osób. Te jednak uwagi - jak zaznaczyła sędzia - nie miały żadnego znaczenia dla kwalifikacji czynu. Do tragedii doszło w grudniu 2014 r. Według prokuratury mężczyzna wtargnął na teren Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie, przynosząc ze sobą, co najmniej trzy plastikowe pojemniki z benzyną. Zdaniem śledczych Lech G. rozlał benzynę na urzędniczki pracujące w jednym z pokoi i podpalił je. Dodatkowo zamknął drzwi i przytrzymywał je, żeby kobiety nie mogły uciec z pokoju. Jedna z kobiet w wyniku rozległych obrażeń zginęła na miejscu, druga zmarła po trzech dniach w szpitalu. Wkrótce po zdarzeniu napastnik został zatrzymany i aresztowany. Jak ustalono, Lech G. doraźnie korzystał z pomocy makowskiego ośrodka, wnioskował też o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. GOPS jednak wydał decyzję odmowną, którą utrzymał w mocy sąd administracyjny. Po zatrzymaniu Lech G. mówił, że nie pamięta zdarzenia; twierdził, iż nie pamięta nawet, czy był wtedy w Makowie, a przypomina sobie jedynie, że został przywieziony na przesłuchanie. Szczegółowo natomiast opisał swoje starania o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. Także podczas kolejnych przesłuchań mówił, że nie pamięta, co robił w dniu tragedii; stwierdził jedynie, że skoro stawiane są mu zarzuty, to musiało być tak, jak wynika z ich treści. Obok zabójstwa dwóch kobiet, prokuratura oskarżyła go także o spowodowanie pożaru, który - w ocenie śledczych - zagrażał życiu i zdrowiu innych osób przebywających w budynku. Wysokość strat materialnych oceniono na prawie 80 tys. zł. Mężczyzna trafił na obserwację sądowo-psychiatryczną. Po jej zakończeniu biegli uznali, że w chwili zbrodni miał on tylko nieznacznie ograniczoną poczytalność. Oznaczało to, że za swoje czyny może odpowiadać przed sądem.