Pani Ewelina w ciągu kilku miesięcy otrzymała dwa mandaty z odsetkami za jazdę jej nieletniej córki bez ważnego biletu i bez dokumentu tożsamości. Długo walczyła, by nie płacić za oszusta, który używa danych osobowych jej córki. - Pierwsze wezwanie do zapłaty mandatu z odsetkami z Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego otrzymałam tuż przed wakacjami. Rzekomo moja piętnastoletnia córka podróżowała bez biletu i dokumentu tożsamości. Od razu wiedziałam, że jest to niemożliwe, bo córka nigdy nie jeździ tym środkiem lokomocji. Wozimy ją autem lub chodzi piechotą. Córka przysięgała, że w dniu i o godzinie widniejącej na mandacie była w szkole, na zajęciach. Wierzyłam córce, ale dla świętego spokoju poszłam do szkoły i sprawdziłam, czy moje dziecko w tym dniu nie było na wagarach. Okazało się, że była na każdej lekcji. Musiałam jednak poprosić dyrekcję szkoły o zaświadczenie, że córka była w szkole. Dzięki temu MZK dał wiarę temu, co mówię, i mandatu nie zapłaciłam. Nie chodzi o pieniądze, ale nie pozwolę, by ktoś używał danych osobowych mojej córki. W biurze obsługi klienta poprosiłam o zawiadomienie policji, jeśli jeszcze raz ktoś poda takie dane mojej córki, jadąc bez biletu - mówi pani Ewelina z Piotrkowa. Niespełna kilka tygodni później córka pani Eweliny znów rzekomo nie zakupiła biletu, jadąc emzetką. Numer emzetki był taki sam, jak poprzednio. Tym razem podróż odbyła się poza godzinami szkolnymi. - W tym właśnie tkwił problem. Nie miałam możliwości udowodnić, że moja córka w tym czasie była w domu. Kiedy zapytałam panią z biura obsługi, dlaczego nie wezwano policji, powiedziała, że wtedy poniosłabym większe koszty, płacąc za wezwanie policji (czterysta złotych). Bardzo mnie to zdenerwowało, bo przecież nie ja ponosiłabym te koszty, bo moja córka tym autobusem nie jechała. Poprosiłam w biurze MZK o konfrontację z kontrolerem. Pojechałam na nią z córką. Pan kontroler, po trzech miesiącach od rzekomego "złapania" mojej córki bez biletu, bez chwili wahania potwierdził, że to ta osoba jechała w tym konkretnym dniu. Zdziwiłam się doskonałą pamięcią kontrolera i poprosiłam o wskazanie ubrania, jakie miała na sobie w tym dniu. Nie potrafił wskazać. Później pani z biura obsługi poprosiła moje dziecko, by się podpisało. Stwierdziła, że pismo jest bardzo podobne. Złożyłam pisemne wyjaśnienie, że to nie moja córka podróżuje bez biletu i że ktoś używa jej danych osobowych. Opisałam dokładnie całą sytuację. Mandatu nie zapłaciłam, ale straciłam tyle nerwów, że nikomu nie życzę - mówi pani Ewelina. Jak tłumaczy, po tych incydentach poprosiła kontrolerów z piotrkowskiego MZK, by spisali nazwisko jej córki i gdy znów rzekomo będzie podróżowała bez biletu, wezwali policję. Podobna sytuacja spotkała pana Arka. Wezwano go do zapłacenia mandatu za córki, które emzetkami... nigdy nie podróżują. Zapłacił. Nie miał czasu ani ochoty na dochodzenia i udowadnianie, że jego dzieci nie są oszustami. Jak to możliwe, że prawie każdy może paść łupem oszusta, który zna nasze dane osobowe i posługuje się nimi w podobnych przypadkach? Pracownicy biura obsługi klienta przyznają, że młodzi ludzie podróżują bez biletów. Są tacy, którzy podszywają się pod innych, by uniknąć kary. Twierdzą, że z powodu braku możliwości kontroli plecaków kontrolerzy mają związane ręce. Wzywanie policji jest kłopotliwe. - Weryfikacja danych osobowych odbywa się w ten sposób, że kontroler pyta osobę przyłapaną na podróżowaniu bez biletu i dokumentu potwierdzającego tożsamość dwa razy o dane osobowe. Jeżeli się potwierdzają, to kontroler wypisuje blankiet mandatu. Jeżeli zatrzymany myli się, waha, wtedy wzywana jest policja lub Straż Miejska. Wtedy kara za jazdę bez biletu wzrasta. Ustalenie danych osobowych przez policję kosztuje czterysta złotych. Nie możemy jednak wzywać policji czy Straży Miejskiej zbyt często, bo po pierwsze mają ważniejsze sprawy i nie mogą zajmować się tylko mandatami w emzetkach, a po drugie taka kontrola ze względów bezpieczeństwa musi odbywać się w autobusie, co łączy się jednocześnie z jego zatrzymaniem i opóźnieniem kursu. Sprawdzamy też pismo. Prosimy o czytelny podpis i potem weryfikujemy. Kontroler nie ma prawa zajrzeć do plecaka czy tornistra młodego człowieka. To ułatwiłoby weryfikacje, bo pewnie w plecaku są podpisane zeszyty i ukryte legitymacje - mówi Danuta Puzynowska, kierownik Biura Obsługi Klienta Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego w Piotrkowie. Przyznaje również, że najwięcej przypadków "przyłapania" pasażerów podróżujących bez ważnego biletu i dokumentu tożsamości dotyczy młodych ludzi. Tych w wieku szkolnym i studentów. Bywają przypadki celowego, czasem dla zabawy, podszywania się pod kolegów czy koleżanki. - Przyznaję, że ta weryfikacja jest trudna. Czasem odbywają się konfrontacje po kilku tygodniach, ale kontrolerzy nie zawsze pamiętają twarze tych młodych osób. W ostatnich miesiącach zlokalizowano osobę, która musiała zapłacić dwa mandaty, inna aż pięć - mówi Danuta Puzynowska. W Piotrkowie "gapowicze" nic nie robią sobie z mandatów. Ci jeżdżący na gapę podszywają się pod kolegów czy koleżanki, znając ich datę urodzenia, adres zamieszkania i imiona rodziców. Weryfikacji danych osobowych nie boją się, ryzykując, że się uda. Najczęściej mają "farta". Za to ci niewinni płacą lub miesiącami udowadniają, że nie są oszustami. Wygląda więc na to, że nawet jeśli nie podróżujesz emzetką, możesz dostać mandat. Ewa Tarnowska